Jurgen Thorwald "Ginekolodzy"

     Ostrzegam, że będzie bardzo osobiście.... Jeśli można tak napisać- to najlepszy horror jaki kiedykolwiek czytałam, szczególnie kiedy uświadamiałam sobie, że te wszystkie historie są prawdziwe i wydarzyły się na przestrzeni wieków. Ogrom ludzkiego cierpienia wprost wylewa się z tej książki, wielokrotnie dziękowałam losowi, że urodziłam się w czasach w których kobieta choć nie zawsze zrozumiana, to jednak ma jakąkolwiek pomoc medyczną na w miarę rozsądnym poziomie. Czytałam o rzeczach, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę i podnosiły włosy na karku i nie mówię tutaj o braku aseptyki, która nie była po prostu znana. Zastanawiałam się jak w ogóle mogło dojść do tak strasznych w skutkach dla milionów kobiet zaniedbań i jak bardzo brak wyobraźni i empatii u lekarzy idzie w sprzeczności z przysięgą Hipokratesa, którą przecież składają. To nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach, trzeba brać pod uwagę, że niektóre opisy są trudne do przebrnięcia, szczególnie dla ludzi wrażliwych. Nie dziwię się, że Thorwald wywołał nią takie kontrowersje. Z iście lekarską precyzją pokroił ginekologię na plasterki i pokazał jej brudną, krwawą, straszną, brutalną prawdę, w której los kobiety i jej dzieci bardzo często stał na drugim albo i dziesiątym miejscu w hierarchii "ważności" lekarzy. Ważniejsze były dyrektorskie stanowiska, prześciganie się w szybkości wykonywania operacji, a nade wszystko przyzwoitość... To ona zabiła wiele kobiet, to ona sprawiła, że kobiety, które chorowały na raka były uznawane za prostytutki, to ona sprawiała, że lekarze wchodzili do pokoi kobiet na klęczkach, z zawiązanymi oczami i badali na wyczucie by broń boże nie zobaczyć co badają. Przyzwoitość i religia, ponieważ niestety i ona odcisnęła straszne piętno na umysłach lekarzy, którzy bali się unieść głowę i przeciwstawić dogmatom. Przez wieki kobiety cierpiały i umierały w milczeniu godząc się na to wszystko, a ich jedyną sojuszniczką była nauka. Bo to dzięki rozwijającej się nauce oraz niesamowitym pionierom- lekarzom i mężczyznom, co należy zaznaczyć, którzy okazali się silniejsi i wytrwalsi udało się wyprowadzić nas z mroków gorszych niż w średniowieczu i uczynić tę dziedzinę medycyny bardziej ludzką i humanitarną. To jak bardzo przy okazji ci ludzie musieli znosić poniżenia, szykany i wyzwiska środowisk ginekologicznych aż przeraża, a to że bardzo często nie pozwalano im wprowadzać innowacji bo "nie i już" tym bardziej smuci. Wielu z tych, którzy przeciwstawiali się dogmatom religii czy środowisk medycznych załamywało się, a ci którzy to przetrwali na pewno byli zgorzkniali podejściem swoich kolegów po fachu. Z drugiej strony przerażające było też co innego- kiedy już wprowadzono jakieś ulepszenie lekarze rzucali się na nie jak wygłodniałe hieny, bez żadnego zastanowienia czy jest celowe. Tak było z kleszczami porodowymi, które pomocne w skrajnych przypadkach używane nagminnie doprowadzały do śmierci i zniekształceń rzeszy noworodków. Wyglądało to tak jakby innowacja kiedy już doszła do świadomości lekarzy wygrywała z rozsądkiem i unosiła ich na fali ekscytacji, nie zostawiając miejsca na zastanowienie i krytyczne spojrzenie. Każdy dział medycyny był okupiony cierpieniem, zawsze to pacjenci ponosili ofiary i służyli tak na prawdę za króliczki doświadczalne, boli mnie natomiast, że akurat ten dział właściwie do połowy wieku XX był tak strasznie zacofany, a przecież inne dziedziny rozwijały się dobrze już całe wieki wcześniej. Zadaję sobie także pytanie czy to zacofanie aby na pewno zostało pokonane...
     Ostrzegam przed końcowymi rozdziałami gdzie opisany jest przypadek aborcji w wyniku gwałtu. Opis brutalnego aktu na czternastoletniej dziewczynce jest tak doskonale obojętny, wyprany z emocji i policyjny, że wstrząsnął mną strasznie, a zaraz potem dostajemy rozdział, w którym lekarz podejmujący się aborcji staje przed sądem i broni swojej decyzji w precedensowym procesie, więc mamy zupełnie inną dawkę emocji. Przypomnijmy, że wtedy groziła mu za to kara śmierci. Te ostatnie rozdziały są szczególnie trudne jeśli weźmie się pod uwagę, to że raz na jakiś czas słyszymy w naszym kraju, a także na świecie o zaostrzeniach prawa aborcyjnego. Dla mnie niemałym zaskoczeniem było to, że Związek Radziecki jako jeden z pierwszych zliberalizował prawo aborcyjne.
     Ilość pracy jaką Thorwald musiał wykonać żeby napisać tę książkę jest wprost niesamowita. Tym bardziej podziwiam go za to, że choć temat jest bardzo trudny i jego krytyczne podejście do lekarzy czuć przez cały czas to stara się wyważyć ton narracji. To na pewno nie jest dzieło, które czyta się od deski do deski. Odkładałam ją na dłużej żeby ochłonąć, bo po prostu nie byłam w stanie przyjąć aż tylu wiadomości na raz. Odebrałam tę książkę bardzo osobiście, zapewne po części dlatego, że jestem kobietą, ale też dlatego, że jestem empatyczna i wyobrażam sobie ten ból i cierpienia milionów tych, które żyły przede mną. To majstersztyk literatury popularnonaukowej, który powinien przeczytać każdy człowiek. Jedyne czego mi brakowało to głębszych informacji na temat Polski. Jak to się kształtowało u nas? Czy my tylko przyjmowaliśmy to co inni wymyślili czy mieliśmy własnych pionierów? Z chęcią bym się tego dowiedziała.
Podsumowując: książka bardzo trudna, bardzo wymagająca i do czytania na spokojnie. 9/10

Marta Kisiel "Dożywocie"


     Na okładce tej książki powinno być ostrzeżenie: czytanie może wywołać salwy śmiechu i spowodować wizytę w szpitalu psychiatrycznym. Wielokrotnie zastanawiałam się kiedy współpasażerowie komunikacji miejskiej w końcu zadzwonią po lekarzy bo parskałam głośnym śmiechem i kwiczałam czytając o kolejnych przygodach Konrada i jego wesołej ferajny. Dziwne spojrzenia ludzi utwierdzały mnie w przekonaniu, że ta książka raczej nie nadaje się na jazdę autobusem chyba, że ma się w nosie co ludzie pomyślą ;) Po skończonej lekturze dłuższy czas zastanawiałam się czy kiedykolwiek przeczytałam równie dobrze i zabawnie napisaną książkę i z przykrością stwierdzam, że nic nie mogę sobie przypomnieć. "Dożywocie" niejednokrotnie rozbawiło mnie do łez, ale równocześnie wzruszało momentami i dawała do myślenia bo wbrew pozorom jest to pozycja o szukaniu swojego miejsca na ziemi choć podana w bardzo lekki sposób. Autorka (tak wiem, że ona woli się nazywać inaczej ale mnie to nie przejdzie przez palce ;)) ma bardzo lekkie pióro, doskonale znajduje porównania i wychwytuje niuanse z życia wzięte, które wplata misternie w swoją książkę. W dodatku jej poczucie humoru jest wyważone, nienachalne i wręcz "płynie" przez kolejne karty powieści. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać, że takie nagromadzenie śmiesznych sytuacji, gagów i absurdów może doprowadzić do katastrofy- spowszednieje mi, zrobi się nijakie, albo też autorce braknie po prostu pomysłów na dalsze prowadzenie akcji. Na całe szczęście książka trzyma wysoki poziom przez cały czas i czyta się ją od deski do deski z wielkim bananem na twarzy. Nie zauważyłam spadku formy, choć słyszałam opinie, że następne tomy nie są już tak dobre, o czym na pewno przekonam się w swoim czasie.

     A teraz do rzeczy- o czym jest ta powieść? Konrad (nie wiem czemu od razu kojarzy mi się z Maleńczukiem, może zbieżność nazwisk :D) dziedziczy "dom" na wsi wraz z dożywotnikami. Pech czy też Siła Wyższa chce, że dom okazuje się gotycką rezydencją, a dożywotnicy to potwór z mackami ośmiornicy i zdolnościami kulinarnymi, duch panicza o samobójczych skłonnościach oraz Licho- anioł w różowych bamboszkach i z uczuleniem na pierze. Bo o utopcach w stawie nawet nie wspominam. W dodatku jak wiadomo ponieważ Siła Wyższa jak zaczyna szaleć to na całego to co chwila podkłada nowe kłody pod nogi udręczonego Konrada- pisarza. W związku z tym musi on mierzyć się z różowym królikiem, driadą, asystentką- wampirzycą, która wysysa z niego kolejne słowa jak krew i grupką utrapieńców uznających za punkt honoru zniszczenie mu życie. Nie chcę zdradzać za dużo fabuły, ale powiem jedno- kto sięgnie po tę książkę to się nie zawiedzie. Szczególnie polecam ją osobom, które chcą się pośmiać, mają chandrę, doła, depresję jesienną albo inne przyplątane grypsko- pomoże choćby na chwilę zapomnieć o problemach. 
Podsumowanie: jak dla mnie mocne 8/10

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...