Marta Kisiel "Dożywocie"


     Na okładce tej książki powinno być ostrzeżenie: czytanie może wywołać salwy śmiechu i spowodować wizytę w szpitalu psychiatrycznym. Wielokrotnie zastanawiałam się kiedy współpasażerowie komunikacji miejskiej w końcu zadzwonią po lekarzy bo parskałam głośnym śmiechem i kwiczałam czytając o kolejnych przygodach Konrada i jego wesołej ferajny. Dziwne spojrzenia ludzi utwierdzały mnie w przekonaniu, że ta książka raczej nie nadaje się na jazdę autobusem chyba, że ma się w nosie co ludzie pomyślą ;) Po skończonej lekturze dłuższy czas zastanawiałam się czy kiedykolwiek przeczytałam równie dobrze i zabawnie napisaną książkę i z przykrością stwierdzam, że nic nie mogę sobie przypomnieć. "Dożywocie" niejednokrotnie rozbawiło mnie do łez, ale równocześnie wzruszało momentami i dawała do myślenia bo wbrew pozorom jest to pozycja o szukaniu swojego miejsca na ziemi choć podana w bardzo lekki sposób. Autorka (tak wiem, że ona woli się nazywać inaczej ale mnie to nie przejdzie przez palce ;)) ma bardzo lekkie pióro, doskonale znajduje porównania i wychwytuje niuanse z życia wzięte, które wplata misternie w swoją książkę. W dodatku jej poczucie humoru jest wyważone, nienachalne i wręcz "płynie" przez kolejne karty powieści. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać, że takie nagromadzenie śmiesznych sytuacji, gagów i absurdów może doprowadzić do katastrofy- spowszednieje mi, zrobi się nijakie, albo też autorce braknie po prostu pomysłów na dalsze prowadzenie akcji. Na całe szczęście książka trzyma wysoki poziom przez cały czas i czyta się ją od deski do deski z wielkim bananem na twarzy. Nie zauważyłam spadku formy, choć słyszałam opinie, że następne tomy nie są już tak dobre, o czym na pewno przekonam się w swoim czasie.

     A teraz do rzeczy- o czym jest ta powieść? Konrad (nie wiem czemu od razu kojarzy mi się z Maleńczukiem, może zbieżność nazwisk :D) dziedziczy "dom" na wsi wraz z dożywotnikami. Pech czy też Siła Wyższa chce, że dom okazuje się gotycką rezydencją, a dożywotnicy to potwór z mackami ośmiornicy i zdolnościami kulinarnymi, duch panicza o samobójczych skłonnościach oraz Licho- anioł w różowych bamboszkach i z uczuleniem na pierze. Bo o utopcach w stawie nawet nie wspominam. W dodatku jak wiadomo ponieważ Siła Wyższa jak zaczyna szaleć to na całego to co chwila podkłada nowe kłody pod nogi udręczonego Konrada- pisarza. W związku z tym musi on mierzyć się z różowym królikiem, driadą, asystentką- wampirzycą, która wysysa z niego kolejne słowa jak krew i grupką utrapieńców uznających za punkt honoru zniszczenie mu życie. Nie chcę zdradzać za dużo fabuły, ale powiem jedno- kto sięgnie po tę książkę to się nie zawiedzie. Szczególnie polecam ją osobom, które chcą się pośmiać, mają chandrę, doła, depresję jesienną albo inne przyplątane grypsko- pomoże choćby na chwilę zapomnieć o problemach. 
Podsumowanie: jak dla mnie mocne 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...