
Przyznaję, że początkowo ta książka mocno mnie irytowała. To ciągłe epatowanie wiarą, takie typowe dla Amerykanów mówienie- niech Bóg będzie z wami, modlimy się za was... Zawsze na filmach kiedy słyszę tego typu frazesy przewracam oczami i tu nie było inaczej. Cała ta religijność wylewała się z książki co niezmiennie mnie drażniło. Zastanawiałam się czy oni tak rzeczywiście cały czas się zachowują czy jest to zabieg specjalnie na rzecz książki i filmów. Niby starałam się być przygotowana na tego typu rzeczy (w końcu to książka o Bogu), ale cały czas czułam się jak w szkółce niedzielnej.
Książka zaczęła mi się podobać tak na prawdę dopiero w momencie gdy Mack dociera do tytułowej Chaty i spotyka Tatę. Choć etap poszukiwań Missy był równie dobrze napisany to jednak bardziej ciekawiło mnie jak zostanie przedstawiony Bóg. Na pewno książka sporo zyskała w moich oczach dzięki temu, że Bóg dostał imię "Tata". Nie odczuwałam takiego dyskomfortu i nie zżymałam się aż tak bardzo. A już zrobienie Bogiem czarnoskórej kobiety lubiącej gotować i krzątającej się po domu uważam za prawdziwy majstersztyk. Przedstawienie Jezusa jako Hebrajczyka jest jak najbardziej zgodne z prawdą biblijną o czym sporo ludzi zapomina (tak, Jezus był Żydem). Najbardziej jednak podobał mi się Duch Święty jako Sarayu i jej efemeryczna postać. Trochę zdziwiona byłam brakiem najmniejszej wzmianki na temat Matki Boskiej.
Wydaje mi się, że książkę tę można odbierać na dwa sposoby. Dla osób głęboko wierzących będzie to dosłowne przedstawienie Trójcy Świętej i tego jak funkcjonuje oraz jak powinna wyglądać komunikacja wiernych z absolutem. Tymczasem ja osobiście traktuję ją jako przenośnie. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że tu nie chodzi o Boga. Główny bohater rozmawia z samym sobą- to wewnętrzny dialog i próba poradzenia sobie z traumą i bólem po stracie dziecka, a także nauka życia dalej, przezwyciężenia rozpaczy i pogodzenia się z losem. Wychwytywałam w tej książce masę samoleczących mechanizmów, które są wykorzystywane w psychologii. Przykładem może być tu pobyt w jaskini- najczarniejsze miejsce w naszej własnej duszy. Tam przechowujemy nasze żale, smutki i ciemne postępki. Tak mnie to zaintrygowało, że zaczęłam czytać o samym pisarzu- czy ma jakieś wykształcenie w kierunku psychologii. Jak się okazało nie ma, natomiast można spokojnie uznać, że książka jest spisem jego własnej wewnętrznej walki o zdrowie psychiczne po traumach, których doświadczył w dzieciństwie. Paul Young pochodzi z rodziny misjonarskiej więc zrozumiała jest jego wiara w Boga, jednak dla mnie to co on osiągnął było także formą pracy nad własnym charakterem, życiem wewnętrznym i analizą swojego "ja". Pod tym względem ta książka mnie zachwyciła. Muszę przyznać, że taka wizja Boga jak jest w książce zdecydowanie mi odpowiada i rozbawiło mnie kiedy przeczytałam, że wydawnictwa katolickie uznały ją za zbyt świecką. Oczywiście nie mam wykształcenia psychologicznego więc mogę tylko domniemywać, ale według mnie jest to świetna książka z punktu widzenia psychologicznego jeśli spojrzy się na nią jako na metaforę naszego wewnętrznego głosu.
Bardzo podobało mi się piękne porównanie duszy do ogrodu w którym oprócz wypielęgnowanych rabatek znajdują się chwasty, których trzeba się pozbyć- walka z własnymi traumami i wyrywanie chwastów z naszej przeszłości. Wcale nie trzeba tutaj symboliki Boga. Zaskoczyło mnie to, że w książce pojawił się motyw aury, która otacza każdego z nas i każdy człowiek ma inną jej barwę. Książka teoretycznie chrześcijańska, a tutaj wyskakuje motyw mistyki i ezoteryki, ale to akurat w moim odczuciu jest bardzo na plus dla tej powieści.
"Chatę" mogę polecić każdemu kto jest na zakręcie życiowym albo chce przemyśleć swoje życie i problemy, ale nad tą książką warto się pochylić i zastanowić, a nie łykać wszystko jak pelikan bez krztyny zastanowienia. Nie czytałabym tej książki z myślą o nawróceniu, ale po to by spojrzeć na życie z troszkę innej perspektywy.
Podsumowując: mocne 8/10
"Chatę" mogę polecić każdemu kto jest na zakręcie życiowym albo chce przemyśleć swoje życie i problemy, ale nad tą książką warto się pochylić i zastanowić, a nie łykać wszystko jak pelikan bez krztyny zastanowienia. Nie czytałabym tej książki z myślą o nawróceniu, ale po to by spojrzeć na życie z troszkę innej perspektywy.
Podsumowując: mocne 8/10