Blog o szeroko pojętej kulturze. Znajdą tu miejsce dla siebie dobre książki, filmy czy muzyka, ale także nie zapomnę o wydarzeniach na które warto się wybrać i o których dobrze jest pamiętać.
Marta Kładź- Kocot "Noc kota, dzień sowy"
Stare wapniaki po trzydziestce mogą pamiętać taki film jak "Zaklęta w sokoła" z Rutgherem Howerem. Główny bohater zamieniał się w nocy w wilka, a jego ukochana w dzień była zaklęta w sokoła. Mieli dla siebie zaledwie chwilę gdy mieszała się noc z dniem by mogli spojrzeć na siebie w ludzkiej postaci. Motyw tego typu klątwy jest bardzo ciekawy i z bólem zauważam, że raczej pomijany zarówno w literaturze, jak i filmach. Marta Kłódź- Kocot postanowiła oprzeć swoją dylogię na tym elemencie co mnie zaintrygowało i ucieszyło. Niestety srodze się zawiodłam. Pomysł był fajny, ale wykonanie już jest gorsze. Właściwie nie wiem, w którym momencie pomyślałam, że ta książka to kompletna zżynka ze wszystkiego co się da. Rozumiem kiedy autor inspiruje się folklorem, baśniami czy mitologią; przyjmuje to jako coś naturalnego. Niestety jeśli jest tego tak dużo jak w tej powieści to nawet informacje o cynamonie czy kawie zaczynają drażnić i czytelnik ma uczucie, że całe dzieło jest jakąś formą plagiatu. Wszystko tutaj nawiązuje do czegoś z naszego, realnego świata i przez to zamienia się w rój brzęczących owadów. Postać szpiega kojarzyła mi się z Dijxtrą od Sapkowskiego, nawiązania do mitologii nordyckiej były nachalne i właściwie kompletnie nie przerobione co kłuło po oczach. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy autorka nie miała własnego pomysłu na książkę i postanowiła upchnąć wszystko co się da w jednym garnku i zrobić z tego jakąś zupę, która być może okaże się strawna. Jak do tego gulaszu wparowała jeszcze postać Gilgamesza to się załamałam. Gdyby to było choć w drobnym stopniu uzasadnione na przykład stwierdzeniem, że to nasz świat tylko po x latach od momentu, w którym się znajdujemy obecnie to bym przełknęła. Tymczasem dostajemy kompletnie wymyślony świat na zasadach magii, ale z naszymi wierzeniami. Po przeczytaniu obu tomów wciąż się zastanawiam jaki właściwie był cel Gilgamesza bo kompletnie tego nie wiem i nie rozumiem. Wyglądało to na zapychacza scen po to żeby wprowadzić więcej mitologii.
Choć pomysł z klątwą przypadł mi do gustu to książka kompletnie nie spełniła oczekiwań. Jest koszmarnie długa i nudna, momentami usypiałam czytając tą powieść. W pewnym momencie główni bohaterowie zaczynają opowiadać swoje dotychczasowe życie, to co doprowadziło ich do momentu, który poznajemy z kart książki. Z przerażeniem zaczęłam się zastanawiać czy to nie będzie coś na kształt incepcji, ponieważ zaczęły się z tego robić opowieści w opowieściach w opowieściach. Można było się pogubić, a osobiście usunęłabym sporą część tych dodatkowych scen. Rozumiem, że autorka chciała wprowadzić postacie i jakoś zaznajomić czytelników z ich osobami, ale wolę gdy jest to robione w krótszej formie i gdy dowiadujemy się informacji o bohaterach ze strzępków rozmów, przemyśleń, drobnych retrospekcji. Tutaj zostało to rozwleczone do osobnych opowieści na kolejne rozdziały. Obawiałam się czy autorka nie zechce w ten sposób przedstawić wszystkich ludzi z drużyny, ale na szczęście się pohamowała i skupiła tylko na głównych postaciach. Muszę przyznać, że odetchnęłam wtedy z ulgą. To co jeszcze drażniło to przerażająca ilość opisów wszystkiego co się dało. Było tego tak dużo, że zaczynałam się gubić i nie wiedziałam co właściwie jest głównym wątkiem książki. Dodatkowo strasznie to męczyło.
Wisienką na torcie tego misz maszu okazały się trzy prządki. Z początku intrygujące postacie, zapowiadały się na ciekawe uzupełnienie tego co się działo z bohaterami. W pewnym momencie zaczęły drażnić i irytować. Stały się kolejnym zapychaczem stron bez większego znaczenia. Sposób w jaki mówiły również zaczął męczyć i z postaci, które mogły czytelnika zaciekawić stały się kolejnymi płaskimi bohaterami bez znaczenia.
Mimo wszystkich niedoskonałości książka momentami wciągała, a wątki były ładnie i zgrabnie poprowadzone i zazębiały się dość dobrze. Ogólnie był potencjał, który niestety został zmarnowany.
Podsumowując 4/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...

-
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...
-
Nie znam instagramowego konta autorki, jednak miałam okazję usłyszeć ją raz czy dwa na YouTubowym kanale Bez Schematu, na którym gościnnie ...
-
Dobre zakończenie serii. To chyba najlepszy opis dla tej książki. Wszystko zostaje domknięte, muszę przyznać, że nie spodziewałam się osta...