Dean Nicholson "Świat Nali. Człowiek, kot i ich podróż rowerem dookoła świata"

Bardzo przyjemna, ciepła i pełna miłości książka o dwóch zagbionych duszach, które spotykają się na bezdrożach gdzieś gdzie diabeł mówi dobranoc. Kiedy czyta się takie książki człowiek zaczyna mieć nadzieję, że dobroć w ludziach jednak jeszcze nie zginęła całkowicie. Postanowiłam tę książkę czytać w kompletnym oderwaniu od wiedzy jaką posiadam na temat zwierząt co na szczęście mi się udało, zapewne dzięki stylowi w którym jest napisana. Jasne, jako specjalista mogłabym się przyczepić do kilku rzeczy, ale ogólnie czytało mi się ją bardzo przyjemnie. Bywały momenty kiedy się wzruszałam, przy okazji polubiłam profil autora na instagramie co pewnie miało nastąpić z czysto marketingowego punktu widzenia bo mam wrażenie, że Nala stała się już influencerką. Jedynym minusem były czarno białe zdjęcia. Prosiło się o kolor, nie wiem czy tylko wersja kieszonkowa je dostała czy wszystkie, ale książka nabrałaby jeszcze większego uroku z kolorowymi zdjęciami. Czytając ją stricte dla przyjemności nabiera się po prostu otuchy, że w ludziach wciąż jest jeszcze sporo życzliwości i dobra. Nie jest to może literatura najwyższych lotów, ale też nie każda książka ma być rozprawą filozoficzną. Polecam tę książkę nie tylko miłośnikom kotów. Podsumowując 6/10

Anna Iglikowska "Pielęgnacja i żywienie psa"

Zawodowo zajmuję się psami, dlatego też kiedy zobaczyłam tę książkę uznałam, że muszę ją przeczytać. Byłam ciekawa czy autorka przekazuje rzetelne informacje na temat, który jest mi bliski. Publikacji tego typu dla szerokiego grona odbiorców jest mało, więc obawiałam się czy zawarta w nich wiedza będzie na wysokim poziomie, a co za tym idzie czy klienci, którzy sięgną po taką publikację, będą mogli czerpać z niej informacje, które pomogą im w pracy z ich własnymi pupilami. Cóż mogę powiedzieć... autorka jest behawiorystką i szczerze powiedziawszy uważam, że lepiej dla wszystkich byłoby gdyby trzymała się swojego poletka i przy nim została, a nie zajmowała się czymś na czym najwyraźniej się nie zna. W dodatku w książce znalazły się głupie i potencjalnie szkodliwe pomysły. Książka podzielona jest na kilka rozdziałów i zaczyna się od żywienia psów. Autorka powołuje się na informacje zawarte w publikacji "Pies na diecie BARF", nie wiem na ile ta pozycja jest dobra merytorycznie, ma ona już swoje lata więc mogła się zdezaktualizować, ale nie będę polemizować, ponieważ ogólnie rozdziały dotyczące żywienia są przygotowane dobrze i widać, że nie powstały tylko na podstawie jednej publikacji. Brakowało mi tylko stwierdzenia, że prawidłowe żywienie najlepiej jest skonsultować z dietetykiem zwierząt i może jeszcze zaznaczenia, że dieta BARF to nie jest karmienie tylko i wyłącznie surowym mięsem i żeby robić to prawidłowo należy się do tego stosownie przygotować na przykład w zakresie suplementacji. Część pielęgnacyjna książki to już inna para kaloszy. Pielęgnacja od strony behawioralnej jest przygotowana solidnie i tu raczej nie mam się do czego przyczepić. Przyzwyczajanie psów do kąpieli, czesania, mycia zębów czy obcinania pazurów, nauka na smaczkach, to wszystko było jak najbardziej prawidłowe i podobało mi się. Autorka zbyt ogólnikowo podeszła do kwestii doboru sprzętu do pielęgnacji nie wyjaśniając właściwie czym różnią się prezentowane sprzęty, jak je dobierać do sierści i nie zwróciła uwagi na kwestie tego że do jednego zwierzaka często stosuje się kilku przyrządów. Niestety część o doborze kosmetyków autorka zaczyna od tego, że próbuje obalić "mit" o tym, że nie wolno stosować ludzkich kosmetyków dla psów. Twierdzi ona, że nie ma żadnego znaczenia, że psy mają inne pH skóry niż ludzie. Owszem ma to znaczenie i nie, nie powinno się myć psów ludzkimi szamponami. Pomijając kwestię pH to dochodzi jeszcze to, że myjąc szamponami dla zwierząt chcemy osiągnąć konkretny efekt, którego nie osiągniemy stosując ludzkich produktów. Psa o białej sierści kąpiemy w szamponie do białej sierści po to by nadać mu blask i zmyć zabrudzenia tak by znów był biały. Ludzkie kosmetyki zawierają bardzo często szkodliwe nawet dla nas SLS czy parabeny i stosowanie ich na skórę zwierząt może doprowadzić do zaburzenia bariery skóry, powstawania łupieżu czy nadmierngeo łojotoku. Po to mamy tak bardzo rozwiniętą kosmetologię zwierząt żeby myć je prawidłowo, a nie jak za króla Ćwieczka. Mało tego autorka twierdzi, że w różnych partiach ciała zwierząt może być inne pH, w dodatku ono może się zmieniać wraz z wiekiem zwierzęcia. Czy to nie jest właśnie jeden z argumentów za tym żeby stosować dedykowane środki dla zwierząt? Istnieje dużo mniejsze prawdopodobieństwo podrażnień, nawet miejscowych przy stosowaniu odpowiednich kosmetyków. Kolejne głupotki to stwierdzenie, że szampon to ma myć włosy, a nie pielęgnować. Otóż nie, szampony również pielęgnują- mamy szampony keratynowe, które nawilżają włos, do konkretnych kolorów sierści by wzmocnić naturalną pigmentację, takie które podnoszą włosy, takie które ją rozplątują... oczywiście odżywki również są potrzebne, ale sama odżywka, bez odpowiedniego szamponu nie pomoże. Pielęgnacja w domu najczęściej odbywa się przy użyciu jednego szamponu i bez odżywki, tak to wygląda z mojej wiedzy, którą zbieram od kilkunastu lat. Wolę żeby to był szampon pielęgnujący niż taki, który zawiera mnóstwo detergentów i jest tylko myjący. Następnie autorka wymienia substancje, które są niepożądane w szamponach psich, i jakby zupełnie zapomina, że parabeny i SLS-y, o których wspomina, są obecne we wszystkich podstawowych szamponach ludzkich, o których wcześniej mówiła, że są dla psów nieszkodliwe. Większość ludzi jeśli decyduje się na kupienie szamponu ludzkiego, którym będzie myć psa nie wybierze takiego z lepszej półki tylko najtańszy albo najpopularniejszy czyli te które zawierają szkodliwe substancje. Pies w salonie groomerskim jest kąpany w kilku szamponach ponieważ jeden otwiera łuskę włosa, drugi myje dogłębnie, a odżywka zamyka łuskę włosa zatrzymując w nim także substancje odżywiające. Groomer jeśli potrzebuje zastosuje także maskę do rozkołtuniania. Fryzjerzy dla zwierząt nie pracują na ludzkich szamponach nie bez powodu. Następny rozdział to były domowe kosmetyki dla psów. Tu włosy stanęły mi dęba... ja bym chciała zobaczyć na jakiej próbie autorka przetestowała swoje produkty żeby ocenić ich bezpieczeństwo dla zwierząt oraz ich sierści i skóry? Osobiście w życiu bym nie eksperymentowała w ten sposób na swoim psie. Jasne, są to naturalne produkty, ale uwaga- strony, z których korzystała autorka tworzą kosmetyki dla ludzi! Jaką można mieć gwarancję, że te receptury w ogóle zostały przetestowane na zwierzętach, a jeśli tak to czy ktoś zagwarantuje ich skuteczność na wszystkich czy też prawie wszystkich psach? A co ze zwierzętami, które mają różnego rodzaju uczulenia? Czemu nie ma informacji, że zastosowanie tego typu produktów powinno być poprzedzone próbą na małej powierzchni żeby zobaczyć reakcję zwierzęcia na środek? Czy autorka książki weźmie na siebie odpowiedzialność za to że czyjś pies po zastosowaniu jej przepisów trafi do weterynarza z atopowym zapaleniem skóry? Wątpię, dlatego przestrzegam przed stosowaniem tych receptur w domowym zaciszu. Podsumowując miałam dać ciut wyższą ocenę, ale ogólnie uważam, że jeśli ktoś chce popularyzować wiedzę na dany temat to albo powinien skupić się na swoim poletku albo powinien współpracować lub przestudiować dogłębnie temat, którym się zajmuje. W moim przekonaniu tutaj tego zabrakło. Lepiej by było gdyby autorka skupiła się na behawiorze bo najwyraźniej na tym się zna a resztę zostawiła innym specjalistom. Tytuł książki dotyczy pielęgnacji i żywienia tymczasem powinna się była skupić tylko na behawiorze w pielęgnacji. Jestem surowa w ocenianiu książek popularyzujących wiedzę dlatego książka dostaje 3/10

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam sobie błędne wyobrażenie, że będzie tam sporo perypetii głównego bohatera na francuskiej wsi. Tymczasem pierwsza połowa książki to najpierw pobyt w Indiach, a potem w Anglii. Rozumiem zamysł autora by pokazać drogę jaką przeszedł nasz bohater, ale ona była nudna! W dodatku opisy egzotycznych dań i równie egzotycznych przypraw nic mi nie mówiły więc coś co mogłoby być interesujące dla jakiegoś smakosza dla mnie było jak książka kucharska bez podanych odpowiednich proporcji składników. Najbardziej podobała mi się część dotycząca francuskiej wsi, reszta jakaś taka mdła i niedoprawiona. Trochę wyglądało to tak jakby autor sam nie mógł się zdecydować czy chce opowiadać historię dochodzenia do sukcesu i wielkości Hassana czy też jego perypetie miłosne. Trochę szkoda bo może i był potencjał, ale zmarnowany. Nie czuję i nie rozumiem fenomenu tej książki. Podsumowując 5/10

Jaga Moder "Sądny dzień"

Nie znam instagramowego konta autorki, jednak miałam okazję usłyszeć ją raz czy dwa na YouTubowym kanale Bez Schematu, na którym gościnnie się udzielała, w związku z tym niewiele wiedziałam o jej profilu działalności w Internecie. Zaintrygowały mnie niejednoznaczne opinie na temat książki, dlatego postanowiłam po nią sięgnąć i samodzielnie przekonać się czy jest to powieść dobra czy niekoniecznie. Już teraz mogę powiedzieć, że jest to bardzo zgrabnie napisany debiut choć nie obyło się bez potknięć i błędów. Brat Blanki, jednej z głównych postaci, zaginął podczas, wydawałoby się, zwykłej wyprawy w góry. Zdesperowana dziewczyna zaczyna szukać go na własną rękę i zupełnie przez przypadek wplątuje się w niesamowitą kabałę, która wywraca jej życie do góry nogami. Zyskuje też dość trudnego wspólnika, Sambora, który obiecuje jej pomóc, choć przecież nie za darmo. Tak zaczyna się ta książka i choć teoretycznie poznajemy wszystko głównie z perspektywy dziewczyny to jakoś miałam wrażenie, że to nie ona była protagonistką. Dlatego też nie za bardzo rozumiałam narzekania w opiniach na jej osobę. Sam tytuł cyklu: Uniwersum Legendysty, wskazywało, że to Sambor jest głównym bohaterem. Dla mnie, przynajmniej z początku, Blanka posłużyła autorce do wyjaśnienia sytuacji, umiejętności Sambora i tego co dzieje się w świecie wykreowanym w umyśle pisarki. Tak też do niej podeszłam i na początku to mi wystarczyło. Niestety Blanka zaczęła mnie lekko drażnić w trzeciej części, a w piątej to już przechodziła samą siebie. Niby przejmuje się bratem, ale w tym wszystkim jest bardzo samolubna. Z góry zakłada, że Sambor po zakończeniu przez nich sprawy Teodora, będzie chciał z nią utrzymywać kontakt. Nie dość, że mężczyzna nie daje jej żadnych podstaw do twierdzenia, że są przyjaciółmi to jeszcze jego świat jest tak bardzo odmienny od jej, że spokojnie mogłabym sobie wyobrazić, że wolałby odciąć się od dziewczyny. Dodatkowo nawet nie zapytała Sambora czy on nie potrzebuje w czymś jej pomocy, zwykła kurtuazja by tego wymagała. Obiecał jej uwolnić Teodora na początku książki i najwyraźniej Blanka uznała, że zrobi dla niej wszystko. Dodatkowo dziewczyna jest po prostu głupia. Wiadomo, że nie zna świata, w który wkroczyła i tego o co toczy się walka, ale nawet najprostsze rzeczy trzeba jej wyłożyć dwa razy bo inaczej nie dociera do tego móżdżku co się do niej mówi. Nawet jeśli się jej coś wytłumaczy to trzeba jej to powtórzyć drugi raz słowo w słowo. To wybija z immersji i sprawia, że czytelnik zaczyna czuć się jak pięciolatek prowadzony za rączkę. Przykłady? Wernyhora to wieszcz, ale ona jest zaskoczona, że on wie, że się u niego pojawiła. Ostatnia część książki jest zdecydowanie najsłabsza bo za dużo w niej mielenia ozorem i wewnętrznych rozterek Blanki co jest strasznie nudne. Niektóre momenty książki można było skrócić wycinając zbędne moim zdaniem fragmenty rozważań Blanki. W sumie jak Wernyhora komentował jej zachowanie to mogłam mu tylko przyklasnąć bo ona rzeczywiście zachowuje się jak cielak, ale w bardziej dosłownym tego słowa znaczeniu niż to z książki. Rozumiem, że ona ma zaburzenia lękowe i fajnie, że nie jest to idealna bohaterka, ale jej płaczów było zdecydowanie za dużo. Po pewnym czasie stawało się to męczące. Wygląda na to, że w kolejnych tomach jej rola będzie rosnąć co mnie martwi, mam nadzieję, że autorka nie wyłoży się na tym i ma plan na rozwój dziewczyny bo jeśli to wciąż będzie ta sama postać co tutaj to będzie niestrawna na dłuższą metę. Ona ma czasem przebłyski dziewczyny z charakterem i pazurkiem więc mam nadzieję, że je w końcu pokaże. Zresztą o to głównie przecież chodzi w dobrych książkach- o podróż i rozwój bohaterów. Autorka ma lekkie pióro, zgrabnie łączy słowa, robi trafne porównania i widać w tym duży potencjał na przyszłość. Przedstawiony przez nią świat jest żywy, kolorowy, pełen ciekawych postaci i ożywających legend, które tłumaczy w taki sposób, że każdy zrozumie. W dodatku legendy przystosowujące się do zmienionego świata to bardzo ciekawy koncept. Diabły bardzo mi się podobały, aniołów było za mało, ale nie grali większej roli w historii więc mnie to nie dziwi, natomiast ukazanie ich w taki sposób jak zostało to zrobione to bardzo ciekawy pomysł. Podobała mi się masa nawiązań, nawet do naszego świata takie jak czarna wołga- czarna karoca. Muszę powiedzieć, że książka jest pomysłowa, postacie są dobrze napisane, nic nie jest tak oczywiste jak by się mogło wydawać, a to co na pierwszy rzut oka mogłoby być złe może okazać się dobre i na odwrót. Widać, że autorka czerpie z popkultury pomysły, ale potrafi je przekuć w coś własnego i oryginalnego. Historia Sambora, tego kim jest, choć domyśliłam się pewnych rzeczy dużo wcześniej niż Blanka, podobała mi się bo pokazywała ludzką twarz tego człowieka. Dzięki temu byłam w stanie bardziej go polubić choć już wcześniej nie miałam z tym problemów. Niestety Blanka straciła trochę w moich oczach z biegiem historii. Opowieść o przeszłości Sambora to dobry fragment książki jednak mogłabym się tutaj przyczepić do dłużyzn. W ogóle końcówka książki wyszła trochę nierówna. Zarówno 4 jak i 5 część były miejscami zbyt rozwleczone, zupełnie tak jakby autorka miała określoną ilość słów, które chciałaby użyć. Trochę jak w wypracowaniu. Rozumiałam przyczynę takiego poprowadzenia historii, ale wolałabym gdyby ona jednak była ciut szybsza (np. scena w karczmie czy rozważania Blanki na imprezie duchów). Brakowało mi też trochę kreacji świata. Bohaterowie poruszają się między lokacjami jak w grze komputerowej z szybką podróżą, a postacie poboczne to NPC-e. Policja szukała chłopców, którzy zaginęli podczas wyprawy w góry. Dlaczego później nie pojawiają się w domu Blanki i w ogóle nic się o nich nie wspomina? Nie proszą o żadne wyjaśnienia? Dodatkowo Blanka taka wrażliwa na ludzką krzywdę, ale równocześnie nawet słowem nie zająknęła się o przyjaciołach Teodora, czy oni są w tym samym stanie co on? Czy im można pomóc? I właściwie ona nawet nie prosi o pomoc dla nich. Dziewczyna jest w tej uprzywilejowanej sytuacji, że wie więcej niż rodziny chłopców i kompletnie ją to nic nie obchodzi. Mam też jedno podstawowe pytanie odnośnie Sambora, ale byłby to za duży spojler więc zostawiam je dla siebie ;) Podsumowując. Trochę na wyrost ale daje 7/10 z dużym kredytem zaufania bo myślę, że może to być nowa polska jakość.

Igor Kostin "Czarnobyl. Spowiedź reportera"

Czy określenie "piękny album" do książki przedstawiającej ludzką tragedię jaką stał się wybuch elektrowni atomowej w Czarnobylu jest na miejscu? Mimo niestosowności takiego określenia to właśnie ono ciśnie się na usta gdy ogląda się fotografie zamieszczone w książce. Igor Kostin był na miejscu katastrofy i dokumentował wszystkie zdarzenia od pierwszych dni i na przestrzeni wielu lat jeździł do Czarnobyla przyciągany jak przez magnez. Książka ukazuje ogrom zniszczeń, ale także poświęcenie ludzi, którzy tam przybyli by likwidować skutki katastrofy. Jest to swego rodzaju hołd dla nich wszystkich. Zastanawia mnie czy rzeczywiście było tak jak autor pisał, że ludzie nie mieli świadomości co się dzieje i co im grozi czy po prostu nie mieli wyboru bo byli zmuszani przez przełożonych czy władze partii. Górnolotne słowa Igora Kostina o poświęceniu ludzi z jednej strony są prawdą, a z drugiej to gorzka pigułka bo często oszukiwano ich, manipulowano nimi i mamiono pieniędzmi i domkami, których w rezultacie nawet nie dostali. Ilu z nich poszłoby na miejsce katastrofy gdyby wiedzieli co ich później czeka? Czy było to świadome bohaterstwo czy raczej tchórzostwo i niemoc władzy? Igor trochę gloryfikuje poświęcenie ludzi, jednocześnie unikając potępienia władzy. Brakowało mi w tej książce przemyśleń autora na temat władzy. Zabrakło emocji, które po tylu latach i w innym ustroju mogłyby wybrzmieć. Podtytuł brzmi "spowiedź" więc oczekiwałabym jakiejś głębszej refleksji, zastanowienia się nad całokształtem świata, w którym żył Kostin w latach 80-tych. Niewątpliwym plusem książki są zdjęcia, które robią wrażenie. Nie zawiera ona także za dużo tekstu więc czyta się ją szybko, ale też przez to miałam niedosyt. Jeśli ktoś czytał wcześniej "Czarnobylską modlitwę" Swietłany Aleksiejewicz to może poczuć się zawiedziony tą książką. Podsumowując 7/10

Julia Stagg "Francuska oberża"

Rzadko ostatnio czyta mi się jakąś książkę dobrze i szybko, przeważnie muszę się porządnie wymęczyć żeby dotrzeć do finału, ale nie tym razem! Ta książka to lekka, przyjemna i ciepła powieść o perypetiach mieszkańców niewielkiego francuskiego miasteczka, do którego sprowadzają się Anglicy chcący otworzyć hotel i restaurację. To spotyka się ze stanowczym sprzeciwem mera i części mieszkańców. Mamy więc intrygę polityczną, która ma doprowadzić do kapitulacji i ucieczki Anglików. Czuć w tej książce mocną inspirację Joanne Harris i jej "Czekoladą", momentami nawet jak na mój gust za dużą. Mimo wszystko bawiłam się świetnie i czytałam ją z dużą przyjemnością. W sumie poświęciłam na nią jeden dzień więc właściwie można powiedzieć, że ją połknęłam. Podobały mi się machinacje mera, były chyba bardziej rozbudowane niż te w "Czekoladzie", ale początkowe motywacje jednego z przeciwników burmistrza okazały się dla mnie za słabe, niestey wyglądało to tak jakby był on chorągiewką na wietrze i działał w zależności od tego co mu inni mieszkańcy miejscowości powiedzą. To chyba mój największy zarzut do książki, reszta była przyjemna i nieskomplikowana.

Film "Civil War"

"Civil War"- cóż to był za film! Majstersztyk w pełnym tego słowa znaczeniu. Dawno nie oglądałam tak dobrego kina, takiego, które budzi mnóstwo skrajnych emocji. Już od jakiegoś czasu mamy wśród artystów tendencję do ukrywania przemocy. Nawet jeśli widzimy na ekranie sceny mordów to nie ma w nich krwi, tymczasem "Civil War" nie bierze jeńców. Tam krew, okrucieństwo czy zbrodnie są pokazywane z chirurgiczną precyzją choć na szczęście nie ma też epatowania tymi scenami. Po prostu- mamy do czynienia z wojną, więc pokazujmy to co się na niej dzieje. A o czym jest "Civil War"? W USA wybucha wojna domowa, zbuntowane stany próbują obalić prezydenta i mają do tego środki. Grupa dziennikarzy postanawia udać się do Białego Domu by zrobić z prezydentem ostatni wywiad przed jego usunięciem z fotela. Reżyser konsekwentnie wraz z całą ekipą ciągną nas przez objęty wojną kraj i pokazują do czego może dojść gdy brat wystąpi przeciwko bratu. Przerażająca momentami wizja sprawiała, że miałam ciarki na plecach. Udało się jednak zbalansować te trudne momenty takimi, które dawały widzom chwilę wytchnienia i sprawiały, że można było odsapnąć, a nawet uśmiechnąć się. Balans między jednym i drugim był doskonały, niczego nie było ani za mało ani za dużo. A co z aktorstwem? Ono stanęło na najwyższym poziomie. Kirsten Dunst zagrała fenomenalnie zmęczoną życiem i tym co widziała fotoreporterkę, która niechętnie przyjmuje pod swoje skrzydła młodą, naiwną dziewczynę pretendującą do miana kolejnej fotoreporterki. I od pierwszych chwil wiedziałam, że ta niechęć Lee, granej przez Kirsten, nie wynika z konkurencji, a bardziej ze świadomości co ten zawód oznacza, moim zdaniem ona chciała chronić dziewczynę by ta nie popełniała jej błędu i nie rozpoczynała takiej kariery. Aktorka grająca Jessie również stanęła na wysokości zadania. Od początkowo przerażonej, niedoświadczonej dziewczynki, do kobiety, która niejedno już widziała i okrzepła w tych obrazach. Bardzo dobrze poprowadzono tę postać i aktorkę. Reszta obsady również była na wysokim poziomie. Nie będę zdradzać szczegółów, ale ich strach był autentyczny. Niewiele w tym filmie jest zresztą dialogów, on jest zagrany ciszą, spojrzeniami i strzałami z broni i szczerze powiedziawszy to wystarczało. Na osobną pochwałę zasługują osoby odpowiedzialne za zdjęcia. Są doskonale zrobione, w dodatku w niektórych momentach dostajemy przebitki w kolorze sepii, więc mamy autentyczne uczucie jakbyśmy się znaleźli w strefie wojennej z przeszłości. Dla mnie to była petarda, jeśli nie dostanie kilku Oscarów to będę bardzo zawiedziona bo zasługuje na nie w pełni. Długo po wyjściu z kina miałam przed oczami obrazy z ekranu i wciąż jeszcze jestem na lekkim głodzie. Gdy będzie tylko możliwe to obejrzę go ponownie w streamingu. Bo ma moc, która do mnie przemawia. Wcale nie dziwię się, że reżyser ogłosił, że to był ostatni film, który reżyserował i wraca do pisania scenariuszy. Proces twórczy musiał go wykończyć psychicznie pod wieloma względami.

Dean Nicholson "Świat Nali. Człowiek, kot i ich podróż rowerem dookoła świata"

Bardzo przyjemna, ciepła i pełna miłości książka o dwóch zagbionych duszach, które spotykają się na bezdrożach gdzieś gdzie diabeł mówi dob...