Kulturowe love
Blog o szeroko pojętej kulturze. Znajdą tu miejsce dla siebie dobre książki, filmy czy muzyka, ale także nie zapomnę o wydarzeniach na które warto się wybrać i o których dobrze jest pamiętać.
Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam sobie błędne wyobrażenie, że będzie tam sporo perypetii głównego bohatera na francuskiej wsi. Tymczasem pierwsza połowa książki to najpierw pobyt w Indiach, a potem w Anglii. Rozumiem zamysł autora by pokazać drogę jaką przeszedł nasz bohater, ale ona była nudna! W dodatku opisy egzotycznych dań i równie egzotycznych przypraw nic mi nie mówiły więc coś co mogłoby być interesujące dla jakiegoś smakosza dla mnie było jak książka kucharska bez podanych odpowiednich proporcji składników. Najbardziej podobała mi się część dotycząca francuskiej wsi, reszta jakaś taka mdła i niedoprawiona. Trochę wyglądało to tak jakby autor sam nie mógł się zdecydować czy chce opowiadać historię dochodzenia do sukcesu i wielkości Hassana czy też jego perypetie miłosne. Trochę szkoda bo może i był potencjał, ale zmarnowany. Nie czuję i nie rozumiem fenomenu tej książki.
Podsumowując 5/10
Jaga Moder "Sądny dzień"
Nie znam instagramowego konta autorki, jednak miałam okazję usłyszeć ją raz czy dwa na YouTubowym kanale Bez Schematu, na którym gościnnie się udzielała, w związku z tym niewiele wiedziałam o jej profilu działalności w Internecie. Zaintrygowały mnie niejednoznaczne opinie na temat książki, dlatego postanowiłam po nią sięgnąć i samodzielnie przekonać się czy jest to powieść dobra czy niekoniecznie. Już teraz mogę powiedzieć, że jest to bardzo zgrabnie napisany debiut choć nie obyło się bez potknięć i błędów.
Brat Blanki, jednej z głównych postaci, zaginął podczas, wydawałoby się, zwykłej wyprawy w góry. Zdesperowana dziewczyna zaczyna szukać go na własną rękę i zupełnie przez przypadek wplątuje się w niesamowitą kabałę, która wywraca jej życie do góry nogami. Zyskuje też dość trudnego wspólnika, Sambora, który obiecuje jej pomóc, choć przecież nie za darmo. Tak zaczyna się ta książka i choć teoretycznie poznajemy wszystko głównie z perspektywy dziewczyny to jakoś miałam wrażenie, że to nie ona była protagonistką. Dlatego też nie za bardzo rozumiałam narzekania w opiniach na jej osobę. Sam tytuł cyklu: Uniwersum Legendysty, wskazywało, że to Sambor jest głównym bohaterem. Dla mnie, przynajmniej z początku, Blanka posłużyła autorce do wyjaśnienia sytuacji, umiejętności Sambora i tego co dzieje się w świecie wykreowanym w umyśle pisarki. Tak też do niej podeszłam i na początku to mi wystarczyło. Niestety Blanka zaczęła mnie lekko drażnić w trzeciej części, a w piątej to już przechodziła samą siebie. Niby przejmuje się bratem, ale w tym wszystkim jest bardzo samolubna. Z góry zakłada, że Sambor po zakończeniu przez nich sprawy Teodora, będzie chciał z nią utrzymywać kontakt. Nie dość, że mężczyzna nie daje jej żadnych podstaw do twierdzenia, że są przyjaciółmi to jeszcze jego świat jest tak bardzo odmienny od jej, że spokojnie mogłabym sobie wyobrazić, że wolałby odciąć się od dziewczyny. Dodatkowo nawet nie zapytała Sambora czy on nie potrzebuje w czymś jej pomocy, zwykła kurtuazja by tego wymagała. Obiecał jej uwolnić Teodora na początku książki i najwyraźniej Blanka uznała, że zrobi dla niej wszystko. Dodatkowo dziewczyna jest po prostu głupia. Wiadomo, że nie zna świata, w który wkroczyła i tego o co toczy się walka, ale nawet najprostsze rzeczy trzeba jej wyłożyć dwa razy bo inaczej nie dociera do tego móżdżku co się do niej mówi. Nawet jeśli się jej coś wytłumaczy to trzeba jej to powtórzyć drugi raz słowo w słowo. To wybija z immersji i sprawia, że czytelnik zaczyna czuć się jak pięciolatek prowadzony za rączkę. Przykłady? Wernyhora to wieszcz, ale ona jest zaskoczona, że on wie, że się u niego pojawiła. Ostatnia część książki jest zdecydowanie najsłabsza bo za dużo w niej mielenia ozorem i wewnętrznych rozterek Blanki co jest strasznie nudne. Niektóre momenty książki można było skrócić wycinając zbędne moim zdaniem fragmenty rozważań Blanki. W sumie jak Wernyhora komentował jej zachowanie to mogłam mu tylko przyklasnąć bo ona rzeczywiście zachowuje się jak cielak, ale w bardziej dosłownym tego słowa znaczeniu niż to z książki. Rozumiem, że ona ma zaburzenia lękowe i fajnie, że nie jest to idealna bohaterka, ale jej płaczów było zdecydowanie za dużo. Po pewnym czasie stawało się to męczące. Wygląda na to, że w kolejnych tomach jej rola będzie rosnąć co mnie martwi, mam nadzieję, że autorka nie wyłoży się na tym i ma plan na rozwój dziewczyny bo jeśli to wciąż będzie ta sama postać co tutaj to będzie niestrawna na dłuższą metę. Ona ma czasem przebłyski dziewczyny z charakterem i pazurkiem więc mam nadzieję, że je w końcu pokaże. Zresztą o to głównie przecież chodzi w dobrych książkach- o podróż i rozwój bohaterów.
Autorka ma lekkie pióro, zgrabnie łączy słowa, robi trafne porównania i widać w tym duży potencjał na przyszłość. Przedstawiony przez nią świat jest żywy, kolorowy, pełen ciekawych postaci i ożywających legend, które tłumaczy w taki sposób, że każdy zrozumie. W dodatku legendy przystosowujące się do zmienionego świata to bardzo ciekawy koncept. Diabły bardzo mi się podobały, aniołów było za mało, ale nie grali większej roli w historii więc mnie to nie dziwi, natomiast ukazanie ich w taki sposób jak zostało to zrobione to bardzo ciekawy pomysł. Podobała mi się masa nawiązań, nawet do naszego świata takie jak czarna wołga- czarna karoca. Muszę powiedzieć, że książka jest pomysłowa, postacie są dobrze napisane, nic nie jest tak oczywiste jak by się mogło wydawać, a to co na pierwszy rzut oka mogłoby być złe może okazać się dobre i na odwrót. Widać, że autorka czerpie z popkultury pomysły, ale potrafi je przekuć w coś własnego i oryginalnego. Historia Sambora, tego kim jest, choć domyśliłam się pewnych rzeczy dużo wcześniej niż Blanka, podobała mi się bo pokazywała ludzką twarz tego człowieka. Dzięki temu byłam w stanie bardziej go polubić choć już wcześniej nie miałam z tym problemów. Niestety Blanka straciła trochę w moich oczach z biegiem historii. Opowieść o przeszłości Sambora to dobry fragment książki jednak mogłabym się tutaj przyczepić do dłużyzn. W ogóle końcówka książki wyszła trochę nierówna. Zarówno 4 jak i 5 część były miejscami zbyt rozwleczone, zupełnie tak jakby autorka miała określoną ilość słów, które chciałaby użyć. Trochę jak w wypracowaniu. Rozumiałam przyczynę takiego poprowadzenia historii, ale wolałabym gdyby ona jednak była ciut szybsza (np. scena w karczmie czy rozważania Blanki na imprezie duchów).
Brakowało mi też trochę kreacji świata. Bohaterowie poruszają się między lokacjami jak w grze komputerowej z szybką podróżą, a postacie poboczne to NPC-e. Policja szukała chłopców, którzy zaginęli podczas wyprawy w góry. Dlaczego później nie pojawiają się w domu Blanki i w ogóle nic się o nich nie wspomina? Nie proszą o żadne wyjaśnienia? Dodatkowo Blanka taka wrażliwa na ludzką krzywdę, ale równocześnie nawet słowem nie zająknęła się o przyjaciołach Teodora, czy oni są w tym samym stanie co on? Czy im można pomóc? I właściwie ona nawet nie prosi o pomoc dla nich. Dziewczyna jest w tej uprzywilejowanej sytuacji, że wie więcej niż rodziny chłopców i kompletnie ją to nic nie obchodzi. Mam też jedno podstawowe pytanie odnośnie Sambora, ale byłby to za duży spojler więc zostawiam je dla siebie ;)
Podsumowując. Trochę na wyrost ale daje 7/10 z dużym kredytem zaufania bo myślę, że może to być nowa polska jakość.
Igor Kostin "Czarnobyl. Spowiedź reportera"
Czy określenie "piękny album" do książki przedstawiającej ludzką tragedię jaką stał się wybuch elektrowni atomowej w Czarnobylu jest na miejscu? Mimo niestosowności takiego określenia to właśnie ono ciśnie się na usta gdy ogląda się fotografie zamieszczone w książce. Igor Kostin był na miejscu katastrofy i dokumentował wszystkie zdarzenia od pierwszych dni i na przestrzeni wielu lat jeździł do Czarnobyla przyciągany jak przez magnez. Książka ukazuje ogrom zniszczeń, ale także poświęcenie ludzi, którzy tam przybyli by likwidować skutki katastrofy. Jest to swego rodzaju hołd dla nich wszystkich. Zastanawia mnie czy rzeczywiście było tak jak autor pisał, że ludzie nie mieli świadomości co się dzieje i co im grozi czy po prostu nie mieli wyboru bo byli zmuszani przez przełożonych czy władze partii. Górnolotne słowa Igora Kostina o poświęceniu ludzi z jednej strony są prawdą, a z drugiej to gorzka pigułka bo często oszukiwano ich, manipulowano nimi i mamiono pieniędzmi i domkami, których w rezultacie nawet nie dostali. Ilu z nich poszłoby na miejsce katastrofy gdyby wiedzieli co ich później czeka? Czy było to świadome bohaterstwo czy raczej tchórzostwo i niemoc władzy? Igor trochę gloryfikuje poświęcenie ludzi, jednocześnie unikając potępienia władzy. Brakowało mi w tej książce przemyśleń autora na temat władzy. Zabrakło emocji, które po tylu latach i w innym ustroju mogłyby wybrzmieć. Podtytuł brzmi "spowiedź" więc oczekiwałabym jakiejś głębszej refleksji, zastanowienia się nad całokształtem świata, w którym żył Kostin w latach 80-tych.
Niewątpliwym plusem książki są zdjęcia, które robią wrażenie. Nie zawiera ona także za dużo tekstu więc czyta się ją szybko, ale też przez to miałam niedosyt. Jeśli ktoś czytał wcześniej "Czarnobylską modlitwę" Swietłany Aleksiejewicz to może poczuć się zawiedziony tą książką.
Podsumowując 7/10
Julia Stagg "Francuska oberża"
Rzadko ostatnio czyta mi się jakąś książkę dobrze i szybko, przeważnie muszę się porządnie wymęczyć żeby dotrzeć do finału, ale nie tym razem! Ta książka to lekka, przyjemna i ciepła powieść o perypetiach mieszkańców niewielkiego francuskiego miasteczka, do którego sprowadzają się Anglicy chcący otworzyć hotel i restaurację. To spotyka się ze stanowczym sprzeciwem mera i części mieszkańców. Mamy więc intrygę polityczną, która ma doprowadzić do kapitulacji i ucieczki Anglików. Czuć w tej książce mocną inspirację Joanne Harris i jej "Czekoladą", momentami nawet jak na mój gust za dużą. Mimo wszystko bawiłam się świetnie i czytałam ją z dużą przyjemnością. W sumie poświęciłam na nią jeden dzień więc właściwie można powiedzieć, że ją połknęłam.
Podobały mi się machinacje mera, były chyba bardziej rozbudowane niż te w "Czekoladzie", ale początkowe motywacje jednego z przeciwników burmistrza okazały się dla mnie za słabe, niestey wyglądało to tak jakby był on chorągiewką na wietrze i działał w zależności od tego co mu inni mieszkańcy miejscowości powiedzą. To chyba mój największy zarzut do książki, reszta była przyjemna i nieskomplikowana.
Film "Civil War"
"Civil War"- cóż to był za film! Majstersztyk w pełnym tego słowa znaczeniu. Dawno nie oglądałam tak dobrego kina, takiego, które budzi mnóstwo skrajnych emocji. Już od jakiegoś czasu mamy wśród artystów tendencję do ukrywania przemocy. Nawet jeśli widzimy na ekranie sceny mordów to nie ma w nich krwi, tymczasem "Civil War" nie bierze jeńców. Tam krew, okrucieństwo czy zbrodnie są pokazywane z chirurgiczną precyzją choć na szczęście nie ma też epatowania tymi scenami. Po prostu- mamy do czynienia z wojną, więc pokazujmy to co się na niej dzieje.
A o czym jest "Civil War"? W USA wybucha wojna domowa, zbuntowane stany próbują obalić prezydenta i mają do tego środki. Grupa dziennikarzy postanawia udać się do Białego Domu by zrobić z prezydentem ostatni wywiad przed jego usunięciem z fotela. Reżyser konsekwentnie wraz z całą ekipą ciągną nas przez objęty wojną kraj i pokazują do czego może dojść gdy brat wystąpi przeciwko bratu. Przerażająca momentami wizja sprawiała, że miałam ciarki na plecach. Udało się jednak zbalansować te trudne momenty takimi, które dawały widzom chwilę wytchnienia i sprawiały, że można było odsapnąć, a nawet uśmiechnąć się. Balans między jednym i drugim był doskonały, niczego nie było ani za mało ani za dużo. A co z aktorstwem? Ono stanęło na najwyższym poziomie. Kirsten Dunst zagrała fenomenalnie zmęczoną życiem i tym co widziała fotoreporterkę, która niechętnie przyjmuje pod swoje skrzydła młodą, naiwną dziewczynę pretendującą do miana kolejnej fotoreporterki. I od pierwszych chwil wiedziałam, że ta niechęć Lee, granej przez Kirsten, nie wynika z konkurencji, a bardziej ze świadomości co ten zawód oznacza, moim zdaniem ona chciała chronić dziewczynę by ta nie popełniała jej błędu i nie rozpoczynała takiej kariery. Aktorka grająca Jessie również stanęła na wysokości zadania. Od początkowo przerażonej, niedoświadczonej dziewczynki, do kobiety, która niejedno już widziała i okrzepła w tych obrazach. Bardzo dobrze poprowadzono tę postać i aktorkę. Reszta obsady również była na wysokim poziomie. Nie będę zdradzać szczegółów, ale ich strach był autentyczny. Niewiele w tym filmie jest zresztą dialogów, on jest zagrany ciszą, spojrzeniami i strzałami z broni i szczerze powiedziawszy to wystarczało. Na osobną pochwałę zasługują osoby odpowiedzialne za zdjęcia. Są doskonale zrobione, w dodatku w niektórych momentach dostajemy przebitki w kolorze sepii, więc mamy autentyczne uczucie jakbyśmy się znaleźli w strefie wojennej z przeszłości.
Dla mnie to była petarda, jeśli nie dostanie kilku Oscarów to będę bardzo zawiedziona bo zasługuje na nie w pełni. Długo po wyjściu z kina miałam przed oczami obrazy z ekranu i wciąż jeszcze jestem na lekkim głodzie. Gdy będzie tylko możliwe to obejrzę go ponownie w streamingu. Bo ma moc, która do mnie przemawia. Wcale nie dziwię się, że reżyser ogłosił, że to był ostatni film, który reżyserował i wraca do pisania scenariuszy. Proces twórczy musiał go wykończyć psychicznie pod wieloma względami.
Dmitry Glukhovsky "Tekst"
Mam problem z literaturą rosyjską. Nie do końca do mnie trafia jej poetycki zaśpiew, zaduma filozofów i budowanie świata poprzez rozdrapywanie tkanki rzeczywistości do kości. Spodziewałam się, że dostanę książkę z wartką akcją, być może o wyszukanej zemście i niszczeniu czyjegoś życia za pomocą nowych zdobyczy technologicznych. Tymczasem dostałam wewnętrzne rozterki bohatera rozdmuchane do niebotycznych rozmiarów. Ogólnie lubię jeśli bohaterowie są dobrze zniuansowani, a ich portrety psychologiczne dają mi obraz konkretnego człowieka, ale tutaj tego było za dużo. Czułam się trochę jakbym miała przed sobą współczesnego Makbeta, który zastanawia się nad konsekwencjami swoich decyzji i miota się od nadziei do rozpaczy. Niestety nie polubiłam bohatera. Nie tylko nie potrafiłam go polubić, ale także wykrzesać z siebie dla niego jakiejkolwiek empatii czy współczucia. Dla mnie Ilja był nieautentyczny. Chłopak, który trafia do więzienia za niewinność i siedem lat uczy się tam żyć, po czym wychodzi i jedną z pierwszych rzeczy, którą robi jest popełnienie przestępstwa. Ok, mogę zrozumieć- działał pod wpływem wzburzenia i silnych emocji. Ale jego późniejsze motywacje do mnie nie trafiają. Po siedmiu latach w ciężkim więzieniu powinien wykazywać się większym sprytem i umiejętnością radzenia sobie wśród przestępców, tymczasem jego zona nie zniszczyła, on jako ten jedyny jest czysty i niewinny jak łza. Oprócz fizycznych zmian związanych z niedożywieniem i traumą więzienia mamy uwierzyć, że chłopak wciąż jest tym samym człowiekiem, który trafił za kratki. Być może gdybym miała możliwość poznać wcześniejszego Ilję trochę bardziej to przekonałabym się do niego bardziej. W wyniku pewnego wydarzenia Ilja wchodzi w posiadanie IPhone'a osoby odpowiedzialnej za jego odsiadkę. I przez kolejne strony czytamy wiadomości zawarte w telefonie, razem z Ilją dowiadujemy się o życiu, pracy, rodzicach policjanta, który skazał chłopaka na piekło. Właściwie nie rozumiałam po co on to robił. Na początku można było uznać, że z ciekawości, ale potem? Lepiej było się przecież pozbyć takiego ciężaru.
Ilja zostaje nam przedstawiony jako marzyciel, nie przystający do realiów Rosji, pełen ideałów młody mężczyzna, który zostaje zmiażdżony przez system. Przez własną głupotę, chęć bycia bohaterem i pokazania się z jak najlepszej strony zostaje wrzucony do czarnej dziury i przemielony. Po siedmiu latach wraca do Moskwy, zastaje inny świat, ludzie, których znał zmienili się. Nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości (w co jestem w stanie uwierzyć), ale równocześnie dość szybko łapie działanie najnowszych zdobyczy techniki. Glukhovsky przedstawia osobę zmienioną fizycznie pod wpływem przeżyć, a równocześnie cały czas próbuje nam wcisnąć, że ten człowiek wciąż ma takie zasady jak na początku, gdy trafił do więzienia. Ciężko mi w to uwierzyć. Równorzędnym bohaterem jest drugi człowiek- oprawca Ilji, Pietia. Człowiek, który doprowadził do jego skazania. Skorumpowany, zły policjant, który miota się we własnym życiu bo nie potrafi się dogadać z ojcem tyranem. I Glukhovsky próbuje te dwie postacie niuansować, pokazuje nam kim byli i są. Pietia miał pewne wyrzuty sumienia, a jednak nie potrafiłam poczuć tych wyrzutów. Ilja próbuje nam przekazać, że Pietia kochał swoją partnerkę, a ja tego nie czułam. Miałam wrażenie, że ten człowiek myśli tylko o jednym i nie była to jego dziewczyna. Glukhovsky zachowuje się tak jakby sam się nie potrafił do końca zdecydować czy chce by jego bohaterowie byli lepsi czy gorsi. Lubię gdy bohaterowie nie są czarno- biali jednak w tej książce moim zdaniem autor wykonywał jeden krok w przód by następnie cofnąć się o dwa. Przez to żaden z bohaterów nie stał się bardziej angażujący. Nie poczułam sympatii do żadnego z nich. Na koniec nie czułam jakiejś wielkiej niesprawiedliwości świata w stosunku do Ilji. Może ciut, ciut było mi go żal i tyle.
Byłam ciekawa jak Glukhovsky przedstawi Rosję. Kraj, w którym cenzura obowiązuje dalej, o władzy się źle nie mówi, a Glukhovsky przecież ją skrytykował po rozpoczęciu wojny z Ukrainą. Rosja przedstawiona jest jako kraj beznadziei, marazmu, jest przesiąknięta złem, korupcją, brudem i niegodziwością. Zdarzają się też wstawki o władzy najwyższej, ale ewidentnie są niewielkie i raczej tylko delikatnie smyrają niechęcią po politykach najwyższego szczebla.
Podsumowując książka nie jest zła, ale rozczarowała mnie swoim tempem, dłużyznami z tekstami w stylu "być albo nie być" i mało ciekawymi bohaterami.
Kel Kade "Powiernik mieczy"
To całkiem dobre fantasy! Książkę polecam osobom młodym, (choć nie dzieciom ze względu na dość brutalne czasem sceny), które zaczynają swoją przygodę z fantasy, jak i starym wyjadaczom, którzy chcieliby odpocząć od wielkich intryg, wielowątkowych i ciągnących się przez kilka(naście) tomów fabuł. Jeśli szukasz czegoś łatwego i przyjemnego to ta książka jest dla Ciebie. Nie jest to dzieło wybitne, aspirujące do stawiania mu pomników i fandomu liczącego setki tysięcy osób. To ma być czysta rozrywka i taka też jest ta powieść. Powiernik mieczy nie udaje czegoś czym nie jest, ja bawiłam się świetnie słuchając audiobooka i nie żałuję ani minuty.
Głównym bohaterem jest Rezkin, młody chłopak, który całe życie był "tresowany" przez Mistrzów na coś na kształt cyborga w świecie fantasy. Jest idealnym zabójcą, o umyśle ostrym jak brzytwa i nieskalanych (niby) zasadach. Później okazuje się, że wpojono mu także pojęcie "cel uświęca środki", ale to już inna kwestia. Zakładam, że w wyniku przejęzyczenia jednego z mistrzów chłopak nie do końca rozumie jaka jest jego rola w społeczeństwie. W dodatku zostaje wypuszczony na głęboką wodę totalnie nieprzygotowany do kontaktów międzyludzkich. Ma być maszyną, a nie istotą czującą. Z tego powodu zaczynają się wokół niego oczywiste potknięcia, zabawne sytuacje i nieporozumienia, z których udaje się mu wyjść cało. Intrygowało mnie kto tak na prawdę odpowiadał za szkolenie Rezkina i je finansował. Czy to co się dzieje tuż przed opuszczeniem przez niego twierdzy, w której był wychowywany było zaplanowane przez starego króla, a jeśli tak czy miało to w ogóle sens. Jestem bardzo ciekawa jak ten wątek zostanie przez autorkę zakończony. Jedyny zarzut jaki mam to ten, że Rezkin jest zbyt idealny. Taki trochę superbohater w świecie fantasy. I mimo tego, że chłopak bez mrugnięcia okiem potrafi wyrżnąć cały gang tylko po to by później stanąć na jego czele to nie potrafiłam czuć oburzenia, bo polubiłam Rezkina. Mogłabym mieć więc pretensje do autorki, że nie porusza kwestii moralnych aż tak dogłębnie jak by to należało zrobić, ale z drugiej strony chłopak zna tylko jedną moralność- tą która została mu wpojona przez nauczycieli, jest więc w tym pewna konsekwencja. Na pewno nie czułam się oszukiwana przez pisarkę, nie zgrzytało mi nic fabularnie, co jest dużym plusem.
Postacie poboczne w książce są przedstawione dość dobrze, choć uważam, że wątek romantyczny jest ciut naciągany, ale uznaję go za zabawny ze względu na sposób w jaki się zawiązuje i to co z niego wynika. Podejrzewam, że autorka umieściła go by nadać lżejszego tonu Rezkinowi, który zachowuje się trochę jakby miał wsadzony kijek w pewną część ciała. Problemy ukochanej Rezkina wydają mi się typowe dla dziewczyny w tym wieku więc w sumie nie mam się do czego przyczepić. Rezkin szybko staje się niezaprzeczalnym autorytetem dla innych młodych ludzi ze swojego otoczenia i miałam momentami wrażenie, że został wychowany na przyszłego króla, a z drugiej strony wydawało mi się, że ma być najlepszym wojownikiem po to by właśnie chronić króla. Mam nadzieję, że z przyjemnością przeczytam kolejne tomy by dowiedzieć się jaka jest wizja autorki.
Podsumowując 7/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...

-
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...
-
Nie znam instagramowego konta autorki, jednak miałam okazję usłyszeć ją raz czy dwa na YouTubowym kanale Bez Schematu, na którym gościnnie ...
-
Dobre zakończenie serii. To chyba najlepszy opis dla tej książki. Wszystko zostaje domknięte, muszę przyznać, że nie spodziewałam się osta...