"Helisa" Marc Elsberg


   Jak będzie wyglądać świat za kilkanaście lat? Czy ludzie jakimi jesteśmy będą reliktami? Czy zostaniemy zastąpieni przez istoty lepsze, silniejsze, inteligentniejsze od nas? Czy modyfikacje genetyczne, które w tej chwili już są prowadzone na roślinach i zwierzętach przejdą w kolejną fazę? Czy nasz genom zostanie zmieniony?
     Na te oraz podobne pytania próbuje odpowiedzieć autor "Helisy" i trzeba mu przyznać, że nie daje żadnych odpowiedzi, właściwie tylko sugestie tego w jakim kierunku pójdzie ludzkość. Wizja, którą roztacza wcale mi się nie spodobała, ponieważ zakłada, że my, ludzie, będziemy przeżytkiem dla nowych, lepszych, pokoleń. 
     Zdecydowanie nie jest to literatura z gatunku science fiction, ponieważ to co opisuje autor już się dzieje (choć oczywiście nie w takim wymiarze, a przynajmniej nie podaje się tego do informacji publicznej). Liznęłam trochę biotechnologii na studiach, a nawet zwykłe grzebanie w wujku Google pokazuje jak dużą pracę wykonał autor żeby porządnie się przygotować do swojej książki. Lubię taką pieczołowitość i porządny research u autora, a jeśli w dodatku połączony jest z dobrze napisaną i trzymającą w napięciu fabułą to mamy przepis na dobrą książkę. W dodatku autor zadbał o tych, którzy nie mają nic wspólnego z biotechnologią i dość prosto, nawet łopatologicznie, wytłumaczył jak wygląda proces tworzenia produktu GMO.
     Na początek dostajemy kilka wątków, pozornie ze sobą nie związanych- cudowna kukurydza gdzieś na afrykańskiej prowincji, śmierć dygnitarza amerykańskiego podczas konferencji w Monachium, para która chce mieć dziecko tak bardzo, że jest gotowa na wszystko i nastolatka która ucieka z domu. W miarę rozwoju akcji coraz więcej szczegółów sprawia, że te zdarzenia zaczynają się łączyć jak kawałki puzzli. Dość szybko zorientowałam się, w tym kto pociąga za sznurki i kogo należy oskarżyć o wszelkie zło, ale wbrew pozorom nie odebrało mi to radości czytania- wręcz przeciwnie tym bardziej się spieszyłam żeby dowiedzieć się czy się nie myliłam. 
     Książkę pochłonęłam w tydzień co jak dla mnie w ostatnim czasie jest błyskawiczne tempo. Czyta się bardzo przyjemnie i szybko, wszystko jest logiczne i spójne, nie znalazłam szczegółów, których mogłabym się czepić. Fabuła wciąga od pierwszych stron i właściwie tylko motyw z uprowadzeniem helikoptera był dla mnie głupi i dość oczywisty. Mamy tu sporo sensacji i thrillera, dobrze poprowadzoną akcję, wyrazistych i sympatycznych głównych bohaterów i intrygę na poziomie.
     Marc Elsberg wbrew pozorom nie daje nam zwykłej książki, dostajemy powieść w której zadaje pytania o człowieczeństwo, o nasz pęd do doskonałości, o to czy na prawdę chcemy stworzyć nadczłowieka, istotę lepszą od nas i jakie mogą być tego konsekwencje. W dodatku próbuje także postawić siebie i nas w roli tych kogo stworzymy- oni będą lepsi, to na pewno, ale czy przez to nie bardziej samotni? Czy to nie stworzyłoby problemu, że byliby osamotnieni ze swoim geniuszem?  Czyż nie było już tak w przeszłości, że jednostki wybitne były wyśmiewane, krytykowane i szykanowane przez ludzi, którzy nie rozumieli geniuszu ich pomysłów? Wytykani palcami, wiecznie znienawidzeni przez "gorszych" bo normalnych rówieśników... To byłoby także udziałem przyszłych pokoleń dopóki nie doszłoby do zwiększenia ich ilości w populacji. Tak więc Elsberg patrzy na problem ludzi GMO z obu stron. W niektórych momentach miałam wrażenie jakbym czytała książkę o mutantach z X- Menów co akurat bardzo mi się podobało.
     Nie ma jasnego zakończenia dwóch wątków, co wywołało u mnie lekkie zastanowienie- i co dalej? ;) Szczerze powiedziawszy liczyłabym na dalszy ciąg choć z drugiej strony obawiałabym się czy drugi tom nie byłby gorszy od pierwszego.
Podsumowując silne 8/10

Hélène Grimaud "Dzikie wariacje"

     Nie lubię autobiografii. Ten gatunek literatury nigdy do mnie nie przemawiał, a po książkę Hélène Grimaud sięgnęłam zupełnie przypadkiem skuszona tym, że autorka żyje wśród wilków (na których punkcie mam lekkiego fioła ;)). Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tej artystce, ale też nie obracam się w ścisłym świecie melomanów, więc musiałam poszerzyć swoją wiedzę- zajrzałam do internetu, posłuchałam kilku nagrań jej koncertów, żeby wczuć się w książkę i jej życie. Czy warto było sięgnąć po tą pozycję?
     Przede wszystkim czytający musi zdać sobie sprawę, że to jest autobiografia muzyka i artystki, a zatem ona opisuje wiele zdarzeń i uczuć za pomocą muzyki. Używa określeń czy zwrotów, które dla innej osoby z tego świata będą oczywiste, tymczasem dla zwykłego odbiorcy, nie związanego zbyt głęboko z tym medium mogą być czarną magią. W związku z tym odbiór książki może być utrudniony. Hélène Grimaud jest pianistką klasyczną więc w jej autobiografii co chwilę pojawiają się nazwiska wielkich kompozytorów takich jak Chopin czy Brahms. To na wstępie, a co poza tym?
     Książka podzielona jest początkowo na dwie osobne partie, nie rozdzielone rozdziałami. W jednej części dostajemy opis dorastania młodej Hélène, to jak zakochała się w muzyce i jak zaczęła się jej kariera. W drugiej, która jest wpleciona jako przerywniki do pierwszej, dostajemy trochę informacji o tym jak zwierzęta były postrzegane przez człowieka przez wieki. I tak na przykład możemy się dowiedzieć, że w średniowieczu toczono dysputy o tym czy zwierzę ma duszę, a zwierzęta były równie surowo karane jak ludzie za swoje "zbrodnie". Niestety sporo jest też przemyśleń samej Grimaud na temat Boga, co mnie osobiście uwierało, ponieważ oczekiwałam czegoś innego niż filozofowania. Podczas lektury zauważyłam też, że Grimaud pisała o sobie rzeczy których jako dziecko nie mogła rozumieć, tymczasem ona ukazywała je tak jakby już wtedy wiedziała i rozumiała to co się dzieje z jej życiem. W niektórych momentach czułam się jakbym czytała "Biegającą z wilkami"- książkę o archetypach kobiety. Zastanawiam się czy Grimaud opierała się na niej w swoich przemyśleniach czy też zbieżność pewnych rzeczy jest przypadkowa. 
     Osobiście zszokowała mnie informacja, że jako dziecko Grimaud miała nerwicę natręctw i w sumie gdyby nie muzyka jej choroba przybrałaby znacznie większe rozmiary. Uświadomienie sobie, że jako artystka, w dodatku geniusz fortepianu, miała predyspozycje ku problemom natury psychicznej trochę mi zajęło czasu. Wciąż jakoś wydawało mi się, że tego typu problemy mieli artyści, malarze, z zamierzchłych czasów, a nie zupełnie współczesna artystka kochająca wilki.
     Trochę za mało było tych zwierząt u niej w książce- czułam po lekturze niedosyt. Wilki pojawiają się właściwie pod koniec autobiografii, która kończy się w momencie założenia przez Hélène Grimaud jej centrum rehabilitacji wilków. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam i tym byłam zawiedziona. Spodziewałam się, że skoro Grimaud jest taką wielką miłośniczką tych zwierząt to opowie o swoim Centrum dokładniej, napisze czym się zajmują, jak wszystko działa, jak zwierzęta do niej trafiają... Tymczasem temat urywa się kompletnie znienacka.
     Podsumowując- książka jest dobra, choć nie wybitna. Nie ma błędów ortograficznych czy stylistycznych, wybrana forma opowiadania była w porządku. Jak dla mnie momentami zbyt nudna, ale biorę pod uwagę swoją niechęć do tego gatunku literackiego oraz trudność pisania o muzyce tak żeby ktoś nie związany z tą branżą zrozumiał o co chodzi. Zdecydowanie za mało informacji o wilkach- czy to tych na wolności czy to tych u niej w Centrum. Ogólna ocena 6/10

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...