Rebecca F. Kuang "Wojna Makowa"- możliwe spojlery

Mam poważne problemy z książkami wydawnictwa Fabryka Słów. Wizualnie są bardzo ładne, choć bardziej w stylu jarmarcznym niż eleganckim, ale przyciągają wzrok co spełnia ich rolę. Cóż z tego jeśli są tak nierówne? Można między nimi znaleźć prawdziwe perełki, ale są też prawdziwe gnioty. Skuszona pozytywnymi opiniami i ładną okładką sięgnęłam po tę książkę ze sporymi oczekiwaniami. Strasznie się zawiodłam, powieść niestety jest najwyżej przeciętna. Poznajemy Rin kiedy jej przybrani rodzice (tak oczywiście, mamy tu oklepany motyw sieroty) próbują wydać ją za mąż za dużo starszego mężczyznę dzięki czemu pozbyliby się niepotrzebnej gęby do wykarmienia. Rin, oczywiście, pomysłem tym, jak łatwo się domyślić, zachwycona nie jest. Postanawia, że dostanie się do jedynej szkoły, która przyjmuje osoby z nizin społecznych i bez koneksji tylko poprzez egzaminy. I tu zaczynają się problemy bo Rin jest do tego stopnia zdeterminowana i pełna zapału, że zaczyna się samookaleczać żeby tylko dostać się do Akademii Sinegardzkiej. Już w tym momencie zapaliły mi się pierwsze czerwone lampki w głowie z informacją, że z tą dziewczyną jest coś mocno nie tak. Pomijając fakt, że wyczerpany mózg i tak nie wchłonąłby wiedzy to autoagresja kwalifikuje raczej do pomocy specjalisty, a nie uczenia się w elitarnej akademii wojskowej. Rin trafia jednak do swojej wymarzonej szkoły i jak to zwykle bywa zawiera pierwsze znajomości, ale ma też i pierwszych wrogów. Jest osobą nisko urodzoną więc z marszu zostaje uznana przez resztę za gorszą. Rozdziały dotyczące perypetii szkolnych można było spokojnie skrócić bo nic się w nich nie działo, a momentami miałam wrażenie, że na siłę próbuje się nas albo zaszokować albo zmusić do polubienia Rin wystawiając ją na kolejne ciosy. Sposób w jaki radzi sobie z miesiączkami jest... chory. Ta dziewczyna nie cofnie się przed niczym żeby osiągnąć swoje cele i robi to w sposób bezkompromisowy i nie znający litości. Rin niby poznaje w akademii ludzi, ale jej relacje są raczej płytkie i bardziej przypominały rozmowy z NPEC-ami w grach niż realne relacje z życia wzięte. Tak jak wspominałam wcześniej początek książki był okrutnie nudny. Cieszę się, że przeczytałam ją w formie audiobooka w pracy bo szkoda by mi było straconego czasu. Niestety problemem okazał się ogrom wiedzy, którą autorka chciała koniecznie przekazać. Żeby dobrze zrozumieć działające w tym świecie siły potrzebne było porządne wprowadzenie. A to było nużące. Jedynym interesującym motywem z tego okresu jest nauczyciel, który odkrywa wyjątkowość Rin. Niestety z tym również mam problem bo według wszelkich prawideł Rin jest Speerytką. Czyli osobą, która umie przyzwać boga feniksa władającego ogniem. Podobno Speeryci są ciemnoskórzy, a ich oczy robią się czerwone kiedy odkrywają swoją moc. Rin jest jedną z dwojga ludzi, którzy ocaleli z pogromu Speerytów. I nikt, absolutnie nikt się nie zorientował, że z dziewczyną jest coś nie tak, bo tak jakby ciut odróżnia się od "zwykłych" ludzi zamieszkujących cesarstwo? Serio, nikt? Będąc w rodzinie zastępczej nic nie wskazywało na jej pochodzenie, a przez całe dzieciństwo nie fascynował jej ogień. Dopiero jak się zaczęła uczyć do egzaminów coś się zmieniło. Ten wątek jest kompletnie nie wyjaśniony. Następne pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi przez całe trzy tomy- jak to się stało, że ona trafiła do tej rodziny zastępczej? Skąd się tam wzięła? Nie przypłynęła przecież w trzcinowym koszyku. Jakiekolwiek wyjaśnienie byłoby mile widziane. Patrząc na te początkowe rozdziały to cały pobyt Rin w akademii, próby nauczenia jej panowania nad mocą mogłyby zostać skrócone, szczególnie, że koniec końców okazuje się to i tak stratą czasu. Cesarstwem rządzi Pani Żmija, która wiele lat temu wraz z dwojgiem innych bohaterów owładniętych przez bogów, z którymi zawarli pakt, doprowadziła do scalenia państwa. Do przyzywania i "panowania" nad bogami wykorzystuje się opium, a człowiek który przyjmuje boga staje się jego stopniowo wyniszczanym naczyniem. Wiadome jest, że bogowie pragną tylko władzy i wolności. Wszyscy, którzy mają swoich bogów stają się opiumistami, a po pewnym czasie wariują i zostają w pewien, dość ciekawy sposób unieszkodliwieni. Podobał mi się ten pomysł. Ciekawe było także wykorzystanie szamanów w tak dosłowny sposób jako naczyń i konsekwencje tego "daru" dla ludzi, które w większości raczej były destrukcyjne, choć kompletnie nie wiem co swoimi działaniami bogowie by osiągnęli, oprócz zniszczenia własnych wyznawców. Być może jednak miało to na celu pokazanie kruchości ludzi wobec bóstw. Wygląda na to, że autorka tworząc swoje cesarstwo w wielu aspektach wzorowała się na Chinach. Wierzenia, sposób traktowania jednostki, determinacja do granic wytrzymałości to elementy z którymi możemy kojarzyć Państwo Środka. Z tego co zdążyłam się jednak zorientować nikomu za bardzo nie zależy na przetrwaniu cesarstwa. Można wymordować pół ludności cywilnej kraju byleby tylko ta druga, oczywiście lepsza część, przetrwała. Rin staje się pionkiem na szachownicy czegoś czego nie rozumie i zamiast siąść i spróbować ogarnąć zasady gry ona wskakuje we wszystko na pełnej petardzie. Dziewczyna nie ma żadnego instynktu samozachowawczego czy poczucia, że należy być ostrożnym. Ufa byle komu, jest toksyczna, a mało tego impulsywna i to w bardzo negatywny sposób. W pewnym momencie staje się opiumistką i głupieje do reszty. Jej wybory stają się kompletnie oderwane od rzeczywistości i robi się wręcz irytująca. W dodatku nie uczy się ani na swoich błędach, ani na błędach innych, mądrzejszych od niej ludzi. Cała wiedza, którą rzekomo posiadła podczas nauki w szkole gdzieś wyparowała i gdyby nie przyjaciel, Kitaj, byłaby martwa już dawno temu. Swoją drogą nie wiem czemu ten chłopak za nią chodzi jak wierny pies. Rin nie potrafi przewidzieć najprostszych konsekwencji swoich wyborów chociaż czasem biją wprost po oczach. Mogę tłumaczyć jej naiwność młodym wiekiem, ale na boga ta dziewczyna przeżyła w slumsach całe swoje życie. Jakim cudem skoro nie potrafi sobie poradzić z najprostszymi rzeczami? Rin jest dzika, nieujarzmiona, drażliwa, dziecinna, bezmyślna i impulsywna w chorobliwy sposób. Autorka próbuje tłumaczyć jej zachowanie związkiem z niszczącym żywiołem ognia (a przynajmniej ja tak uznałam) jednak zwracam uwagę, że każdy żywioł można ujarzmić i poniekąd podporządkować, tymczasem Rin kompletnie sobie z tym nie radzi. Jeśli w założeniu autorki Rin miała być antypatyczną protagonistką to idealnie jej się to udało, tej dziewczyny po prostu nie da się lubić czy z nią utożsamiać, a z każdym tomem traciła w moich oczach coraz bardziej. Motywacje, które nią kierują nie wydają się być jej własnymi pomysłami tylko raczej czymś sztucznie zaszczepionym. Zupełnie tak jakby definiowało ją pochodzenie, o którym zresztą dowiaduje się dopiero w akademii. Gdyby była wychowywana od niemowlaka na Speerytkę to jej zachowanie nie dziwiłoby aż tak, tymczasem dziewczyna dowiaduje się w wieku kilkunastu lat kim jest i z marszu, prawie z dnia na dzień staje się przesyconą gniewem, nienawiścią i żądzą zemsty i mordu istotą. Zupełnie to do mnie nie trafiło. Rin stopniowo staje się postacią psychopatyczną, która pod koniec książki umie wytłumaczyć i uzasadnić każde morderstwo, łącznie z ludobójstwem. W imię zasady "cel uświęca środki" potrafi całkowicie zdusić w sobie jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Jakoś postacie drugoplanowe miały według mnie w sobie coś bardziej przyjemnego, nawet Nega, który na początku ma paskudny charakter zmienia się tak że da się go lubić. Podsumowując 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...