Swietłana Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa. Kroniki przyszłości"

Czarnobyl. Słowo rozpalające wyobraźnię ludzi mimo upływu 34 lat od awarii, która wpłynęła na życie milionów ludzi. Wciąż elektryzuje i powoduje lekkie ukłucie niepokoju pomieszanego z fascynacją. Co tam się tak na prawdę stało? Jak wyglądało gaszenie "pożaru" i ewakuacja ludzi? Dopiero czytając książkę Swietłany uświadomiłam sobie jak niewiele wiemy o Czarnobylu. Nie ma zbyt wielu książek ani opracowań, statystyki albo zaginęły albo zostały zniszczone lub utajnione i choć katastrofa miała miejsce tyle lat temu i powinna być omówiona już wzdłuż i wszerz to źródła wciąż milczą. Dopiero niedawno zaczęło się mówić i pisać o Czarnobylu. Pojawiła się także turystyka atomowa. Przyznaję, że swego czasu, jako dużo młodsza i bardziej szalona osoba, zastanawiałam się czy nie pojechać do Prypeci zobaczyć to wszystko na własne oczy, jednak ze względu na młody wiek nie zdecydowałam się- uznałam, że jednak wiek produkcyjny i ewentualne późniejsze choroby skutecznie mnie odstraszają. I nie przekonały mnie zapewnienia, że jest to bezpieczna wycieczka. Po przeczytaniu tej książki stwierdzam, że to była dobra decyzja. Zdecydowanie to miejsce wciąż nie jest i bardzo długo nie będzie się jeszcze nadawało do wycieczek turystycznych. Kiedy mówimy "Czarnobyl" myślimy "Ukraina" tymczasem zaskakujący dla mnie okazał się fakt, że to Białoruś przyjęła na siebie olbrzymią część skażenia. Właśnie perspektywę Białorusinów opisuje autorka "Czarnobylskiej modlitwy". Społeczeństwo oparte głównie na rolnictwie, ludzie prości, związani od wieków ze swoją ziemią nagle zostali pozbawieni domów, dobytku, wszystkiego co pielęgnowali od tak dawna. Wyrwani ze swoich środowisk z korzeniami nie mogli odnaleźć się w nowych miejscach i część z nich wróciła na tereny skażone. W książce sporo jest ich świadectw, opisów teraźniejszej wegetacji, ale też zaskakującej konkluzji, że wolą żyć w warunkach urągających człowiekowi, byleby na ziemi swoich pradziadów, nie w mieście. Część mieszkańców tych terenów uciekła przed prześladowaniami bądź policją i teraz nazywają sami siebie "ludźmi z Czarnobyla". Można powiedzieć, że są to ludzie niczyi. Przerażający dla mnie był nie tylko obraz samej katastrofy, opisywany w książce, co tego jak tryby machiny państwowej potraktowały swoich obywateli, zarówno żołnierzy jak i cywili, którzy zostali wykorzystani jak mięso armatnie. Kompletna dezinformacja, chaos, brak procedur i rozeznania w sytuacji, o przygotowaniu do katastrofy nie wspominam. Zatajanie faktów, udawanie, że wszystko jest pod kontrolą, sprzeczne informacje, ale przede wszystkim głoszenie, że nie ma żadnego promieniowania jeżyło mi włosy na głowie. W wypowiedziach ludzi, którzy przeżyli katastrofę wyczuwałam brak własnej woli, krytycznego myślenia i instynktu samozachowawczego. Ci ludzie byli tak święcie przekonani o tym, że władza ma rację i ślepo jej wierzyli, że nawet nie pomyśleli o tym, że ktoś może ich oszukiwać. I o ile nie może mnie to dziwić u prostych mieszkańców wsi, którzy nie mieli odpowiedniego wykształcenia, to przerażało mnie gdy czytałam jak mówią o tym osoby z wyższym wykształceniem. Tłumaczenie, że skoro nie widać promieniowania to nic się nie dzieje i nic nikomu nie grozi sprawiało, że ręce mi opadały i przypominała mi się wypowiedź Łukaszenki na temat koronawirusa. Gdy reaktor wybuchł nikt nie przekazał ludziom informacji, że nie wolno siać ani zbierać płodów rolnych czy jeść zwierząt gospodarczych, kołchozy działały dalej według starych norm. Pola dzielono na czyste i brudne, a ponieważ na brudnych dostawało się dopłatę to wszyscy chcieli tam pracować. Mało tego mięso i jaja sprzedawano na targach w innych częściach Związku Radzieckiego. Niektórzy specjalnie kupowali owoce i warzywa by pozbyć się niechcianego szefa czy teściowej co już w ogóle było dla mnie kompletnie kuriozalne. Czytając tę książkę wielokrotnie nasuwały mi się skojarzenia z obecną sytuacją pandemii bo przecież od początku mówiło się, że zachorowań w Chinach było dużo więcej. A Chiny jako państwo komunistyczne mogło stosować podobne zabiegi jak Związek Radziecki. Muszę przyznać, że niektóre fragmenty tej książki rozrywały mi serce. Opowieści chorych dzieci, likwidatorów zabijających zwierzęta albo kobiet, które w wyniku awarii straciły swych mężów. Ich zmagania z bólem i bezradnością. Przerażające obrazy choroby popromiennej, zmagania z nowotworami wszelkiej maści, brak pomocy ze strony państwa i te rzesze, całe morza ludzi, którzy przewinęli się przez Czarnobyl. Co się z nimi stało, jak wielu umarło w cierpieniu, jak szybko po powrocie do domu? Wybierano przecież ludzi młodych, w wieku poborowym. Nie dożyli zapewne sędziwego wieku. W jednej z opowieści ktoś stwierdził, że Czarnobyl był jednym wielkim eksperymentem. Jest w tym wiele racji, ponieważ nikt nie wiedział jak poradzić sobie w sytuacji tak ekstremalnej. To na Czarnobylu uczono się później jak robić zabezpieczenia w elektrowniach i jakie procedury powinny obowiązywać. Czasem czytając tę książkę miałam wizję kilku ludzi pochylonych nad stołem sekcyjnym, obserwujących rozkładającego się trupa i z zaciekawieniem wymieniających się uwagami na temat tego co zrobić w przyszłości żeby nie doszło do drugiej takiej katastrofy. Książkę przeczytałam po obejrzeniu serialu "Czarnobyl" i muszę powiedzieć, że oba dzieła są bardzo spójne choć każde na innym poziomie bo opisują historię z innej perspektywy. W serialu obraz władzy przypomina mi wielką korporację, w której prezes nie ma pojęcia co robią małe trybyki na dole i ogłasza, że wszystko jest w porządku bo został mylnie poinformowany przez karierowiczów, którzy nie chcieli stracić stołków o całkowitym opanowaniu sytuacji. W książce raczej widzimy całościowy obraz trybów machiny państwowej, która żeby nie pokazać na zewnątrz, że jest słaba i zawodna zrobi wszystko, nawet poświęci swych obywateli. Co mi się nie podobało? Brak dat. To był chyba jedyny minus. Biorąc pod uwagę to, że autorka tworzyła tę książkę przez 20 lat byłoby dobrze wiedzieć, które wypowiedzi są "świeżo" po wybuchu, a które to już przemyślenia po 10-20 latach. Nie musiałoby to być nawet usystematyzowane w żaden sposób, tylko same daty rozmów bo ich brak trochę mnie irytował. Czasem dobrze by było wiedzieć po ilu latach nachodzi człowieka refleksja. Podsumowanie 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...