Rebecca F. Kuang "Płonący Bóg"- możliwe spojlery

Trzeci tom trylogii "Wojen makowych" jest mniej więcej na tym samym poziomie co dwa poprzednie, tak jak pozostałe była nudna, rozwlekła i z błędami. Czasem nie działo się nic by nagle książka wypiła kawę i dostała kopa energetycznego, a potem następuje zjazd i ponowne zwolnienie. Przemoc w tej części pojawia się momentami zbyt często, trochę jako element dekoracyjny bowiem nie ma, na przykład, logicznego uzasadnienia wymordowania jakiejś wiochy, ale przecież co nam szkodzi, spalmy wszystkich, nieważne, że giną nasi rodacy. Rin jest dalej tak samo irytującą osobą jak w dwóch poprzednich tomach. Wprawdzie w rezultacie krwawych przewrotów i ucieczki udaje się jej w końcu wygrać wojnę, ale nagle okazuje się, że wygrana oznacza nudną część życia czyli planowanie odbudowy kraju. Co wcale nie jest takie łatwe, fajne i przyjemne. Szczególnie, że wszyscy kłócą się absolutnie ze wszystkimi (to akurat przypomina mi bardzo realną sytuację, nie zgadniecie jakiego państwa ;)). Główna bohaterka cały czas miała duże pretensje do możnowładców, że nie chcą jej dać władzy, ale gdy wreszcie ją dostaje robi dokładnie to samo co oni czyli nie słucha rad i uważa, że ona wie wszystko najlepiej. Możnowładca mówi jej, że nie zna się na logistyce, a ona i tak robi swoje, po czym sama stwierdza, że to nie jej działka, by zaraz pogniewać się na jedyną osobę, która może jej pomóc. Rin ma ochotę każdego kto się nawinie bić i jedynie Kitaj jest jej zaworem bezpieczeństwa. Na jej stwierdzenie, że potrafi przyznać się do błędu i wcale nie jest aż tak uparta prawie popłakałam się ze śmiechu. Ona nie ma żadnych refleksji nad sobą i swoim zachowaniem. W tym tomie Rin zaczyna mieć obsesję na punkcie swojego życia i śmierci, ale także władzy, którą posiadła. Skupia się tylko na zemście, wojnie i rozlewie krwi. Natychmiast po tym jak wygrała zaczyna szukać sobie nowego wroga i oczywiście znajduje go w postaci zagranicznych misjonarzy, którzy mieli obserwować życie w jej państwie i robić notatki. Pod płaszczykiem nauki i szerzenia jedynie słusznej czyli własnej wiary trochę jakby za bardzo interesują się sprawą bogów i służących im szamanów. Rin dochodzi do wniosku, że Nikan musi zaatakować jako pierwszy Wiadome przecież, że jak chcesz pokoju to szykuj się na wojnę, ale wydaje mi się, że ta logika trochę głównej bohaterce weszła za bardzo do głowy. Biorąc pod uwagę, że przez Nikan przetoczyły się trzy fale wojen to gratuluję pomysłu. Ludzie umierają z głodu, społeczeństwo jest w rozsypce, zaczną się zarazy, nie ma nawet kogo wysłać do wojska ani jak zaopatrzyć w żywność czy ciepłe ubranie żołnierzy, ale hej czym się przejmujemy, nasza świetna dowódczyni chce spalić cały świat więc niech tak będzie. Dla Rin ważne jest tylko to, że gdzieś tam daleko jest jakiś potencjalny wróg, którego trzeba zniszczyć. Wydaje mi się, że niestety zaburzenia psychiczne głównej bohaterki dochodzą tu do punktu kulminacyjnego bo obsesja, która ją ogarnia jest wręcz przerażająca. Dziwię się trochę, że po kilkukrotnym przemarszu różnych wojsk w Cesarstwie został jeszcze gdzieś kamień na kamieniu. Głód i choroby dziesiątkują wojsko i cywili, a w okolicy jest najwyraźniej tylko pustynia bo nie ma innych sąsiadujących państw które udzieliłyby wsparcia rozdartemu wojną domową Nikanowi. Oprócz hesperytów, bo im akurat niespecjalnie zależy na Cesarstwie. To, że sąsiedzi nie chcą się pchać w wojenną zawieruchę jestem w stanie zrozumieć, ale tam nie ma żadnych ambasadorów innych państw ościennych, których można by było poprosić o żywność w zamian za wymianę dóbr. Państwo nie prowadziło przed wojną żadnego handlu, żadnej dyplomacji, żadnych stosunków międzynarodowych. Było totalnie samowystarczalne. Normalnie cud. Jestem ciekawa jakim cudem przetrwało tak długo. Czy Pani Żmija sklejała je na własnej ślinie? Swoją drogą zakończenie wątku Trójki Doskonałych jest...rozczarowujące na całej linii. Liczyłam na wielką, epicką bitwę wszystkich ze wszystkimi... cokolwiek z efektem wow. Tymczasem dostałam opis który przebił balonik mojego zainteresowania i nadziei. Koniec książki jest kompletnie przewidywalny biorąc pod uwagę postępujące szaleństwo i paranoję Rin. Nie mogę powiedzieć żebym żałowała którejś postaci bo najwyraźniej bliska relacja z Rin zaczęła udzielać się także Kitajowi. Przestałam lubić chłopaka i wychodzi na to, że żal mi najbardziej Wenki, wierna i lojalna aż do końca, nawet kiedy została oskarżona o zdradę nie chciała przestać chronić ludzi, których uznała, na swoje nieszczęście, za przyjaciół. Chyba jedyna postać, która przeszła największą moralną przemianę od pierwszego tomu. I trochę przykro, że dostała tak mało "czasu antenowego". Ogólnie cieszę, że czytałam tę książkę w formie audiobooka, a nie papierowej bo gdybym kupiła tę wersję to plułabym sobie w brodę, że wyrzuciłam tyle pieniędzy w błoto. Podsumowując 4/10 tak jak reszta tomów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"

Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...