Blog o szeroko pojętej kulturze. Znajdą tu miejsce dla siebie dobre książki, filmy czy muzyka, ale także nie zapomnę o wydarzeniach na które warto się wybrać i o których dobrze jest pamiętać.
Leigh Bardugo "Szóstka wron"
Ależ to było dobre fantasy! Po trylogii Wojen makowych zaczęłam tracić nadzieję, że przeczytam wreszcie jakąś bardzo dobrą powieść w tym gatunku. Zastanawiałam się czy to nie jest efekt tego, że już tyle książek przeczytałam i nic mnie nie może pozytywnie zaskoczyć. Na całe szczęście myliłam się. Sięgnięcie po Szóstkę Wron było dobrym wyborem i całkiem zasłużenie ta dylogia ma takie wysokie oceny.
Świat Griszów jest oryginalny, chyba nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak ciekawie potraktowaną magią. W tym świecie nazywana jest ona Małą nauką i to właśnie Griszowie potrafią nią władać, jednak wszyscy mają swoje specjalizacje, na których się skupiają. Niestety Griszowie nie są traktowani zbyt dobrze- z jednej strony mają sąsiadów, którzy fanatycznie chcą ich wytępić, z drugiej, kolejni, wykorzystują ich do eksperymentów, dzięki którym chcą poznać naturę umiejętności Griszów. Tego wszystkiego dowiadujemy się przy okazji głównej fabuły, ponieważ w tej dylogii akurat motyw Griszów nie jest najważniejszy. Świat jest przepięknie przedstawiony, z dbałością o szczegóły i w sposób bardzo przemyślany. Nie mogłabym znaleźć chyba żadnego elementu, który by nie pasował. Widać, że autorka wykonała kawał dobrej i żmudnej roboty by wszystko było spójne.
Akcja książki zaczyna się w Ketterdamie, mieście kupieckim, w którym można kupić i sprzedać wszystko, łącznie z własną duszą. Główny bohater, Kaz Brekker, jest wyrzutkiem, żyjącym w slumsach młodym mężczyzną, który jako prawa ręka szefa jednego z gangów nie cofnie się przed niczym żeby dopiąć swego. A jego motywacją jest zemsta na człowieku, który zrujnował mu życie. Skuszony olbrzymimi pieniędzmi, które pozwoliłyby mu dokonać tejże zemsty zbiera kilkoro równie młodych i zdesperowanych ludzi i tworzy grupę do zadań specjalnych. To było takie połączenie Ocean's Eleven z Mission: Impossible. Majstersztyk jeśli chodzi o prowadzenie czytelnika po nitkach do kłębka. Nie zauważyłam żadnych błędów logicznych, a momentami ciężko mi było się oderwać bo zastanawiałam się co też Kaz wymyśli żeby wydostać swoich ludzi i siebie z tarapatów, w które się władowali. Mnóstwo plot twistów, które nie nużyły i nie powodowały u mnie takiego "meh znowu?". Zgodnie z zasadą- jeśli ułożyłeś plan z założenia prosty to spodziewaj się że wszystko co może pójść źle, pójdzie źle tutaj tak się dzieje. Dla mnie to było oczywiste, że atak na Lodowy Dwór nie pójdzie szóstce Wron tak gładko jak zakładali, więc to mnie nie zaskoczyło, ale jednak ilość problemów a zarazem pomysłowość przy ich rozwiązywaniu była zaskakująca i przyjemna.
Cała wyklęta szóstka bohaterów jest świetnie skonstruowana. Każda osoba ma swoje motywy, cele, wady i demony z którymi walczy. Wszyscy mają słabości i nie są jednoznaczni pod żadnym względem. Kaz Brekker jest chyba najbardziej moralnie niejednoznaczny. Z jednej strony bezwzględny, twierdzi, że każdy z jego ludzi musi o siebie sam dbać, ale kiedy przychodzi co do czego zrobi wszystko żeby wyciągnąć całą grupę z tarapatów. Potrafi zabić bez litości, ale jest lojalny w stosunku do swoich towarzyszy. Czasem surowy, potrafi ostro napomnieć i zmusić członków swojej ekipy do rozmowy i wyjaśnienia sobie animozji. Kaz nosi w sobie również traumę, która sprawia, że nienawidzi być dotykany. Bardzo długo nie dowiadujemy się jakie doświadczenia sprawiły, że stał się takim człowiekiem. Niby jest młody, ale miałam cały czas wrażenie, że jest dużo, dużo starszy. Świetne są także utarczki słowne i relacje między poszczególnymi bohaterami. To nie jest jednolita grupa przyjaciół szukająca przygód. Na duży plus zasługuje także ukazanie współpracy między Wronami. Każdy ma swoją rolę do odegrania w tej historii.
Jedynym minusem był początek historii, który może się nieco dłużyć. Bywały także fragmenty troszkę nudniejsze, w których chciałam żeby historia troszkę przyspieszyła i szybciej coś wyjaśniła.
Podsumowując mocne 8/10
Rebecca F. Kuang "Płonący Bóg"- możliwe spojlery
Trzeci tom trylogii "Wojen makowych" jest mniej więcej na tym samym poziomie co dwa poprzednie, tak jak pozostałe była nudna, rozwlekła i z błędami. Czasem nie działo się nic by nagle książka wypiła kawę i dostała kopa energetycznego, a potem następuje zjazd i ponowne zwolnienie. Przemoc w tej części pojawia się momentami zbyt często, trochę jako element dekoracyjny bowiem nie ma, na przykład, logicznego uzasadnienia wymordowania jakiejś wiochy, ale przecież co nam szkodzi, spalmy wszystkich, nieważne, że giną nasi rodacy.
Rin jest dalej tak samo irytującą osobą jak w dwóch poprzednich tomach. Wprawdzie w rezultacie krwawych przewrotów i ucieczki udaje się jej w końcu wygrać wojnę, ale nagle okazuje się, że wygrana oznacza nudną część życia czyli planowanie odbudowy kraju. Co wcale nie jest takie łatwe, fajne i przyjemne. Szczególnie, że wszyscy kłócą się absolutnie ze wszystkimi (to akurat przypomina mi bardzo realną sytuację, nie zgadniecie jakiego państwa ;)). Główna bohaterka cały czas miała duże pretensje do możnowładców, że nie chcą jej dać władzy, ale gdy wreszcie ją dostaje robi dokładnie to samo co oni czyli nie słucha rad i uważa, że ona wie wszystko najlepiej. Możnowładca mówi jej, że nie zna się na logistyce, a ona i tak robi swoje, po czym sama stwierdza, że to nie jej działka, by zaraz pogniewać się na jedyną osobę, która może jej pomóc. Rin ma ochotę każdego kto się nawinie bić i jedynie Kitaj jest jej zaworem bezpieczeństwa. Na jej stwierdzenie, że potrafi przyznać się do błędu i wcale nie jest aż tak uparta prawie popłakałam się ze śmiechu. Ona nie ma żadnych refleksji nad sobą i swoim zachowaniem.
W tym tomie Rin zaczyna mieć obsesję na punkcie swojego życia i śmierci, ale także władzy, którą posiadła. Skupia się tylko na zemście, wojnie i rozlewie krwi. Natychmiast po tym jak wygrała zaczyna szukać sobie nowego wroga i oczywiście znajduje go w postaci zagranicznych misjonarzy, którzy mieli obserwować życie w jej państwie i robić notatki. Pod płaszczykiem nauki i szerzenia jedynie słusznej czyli własnej wiary trochę jakby za bardzo interesują się sprawą bogów i służących im szamanów. Rin dochodzi do wniosku, że Nikan musi zaatakować jako pierwszy Wiadome przecież, że jak chcesz pokoju to szykuj się na wojnę, ale wydaje mi się, że ta logika trochę głównej bohaterce weszła za bardzo do głowy. Biorąc pod uwagę, że przez Nikan przetoczyły się trzy fale wojen to gratuluję pomysłu. Ludzie umierają z głodu, społeczeństwo jest w rozsypce, zaczną się zarazy, nie ma nawet kogo wysłać do wojska ani jak zaopatrzyć w żywność czy ciepłe ubranie żołnierzy, ale hej czym się przejmujemy, nasza świetna dowódczyni chce spalić cały świat więc niech tak będzie. Dla Rin ważne jest tylko to, że gdzieś tam daleko jest jakiś potencjalny wróg, którego trzeba zniszczyć. Wydaje mi się, że niestety zaburzenia psychiczne głównej bohaterki dochodzą tu do punktu kulminacyjnego bo obsesja, która ją ogarnia jest wręcz przerażająca.
Dziwię się trochę, że po kilkukrotnym przemarszu różnych wojsk w Cesarstwie został jeszcze gdzieś kamień na kamieniu. Głód i choroby dziesiątkują wojsko i cywili, a w okolicy jest najwyraźniej tylko pustynia bo nie ma innych sąsiadujących państw które udzieliłyby wsparcia rozdartemu wojną domową Nikanowi. Oprócz hesperytów, bo im akurat niespecjalnie zależy na Cesarstwie. To, że sąsiedzi nie chcą się pchać w wojenną zawieruchę jestem w stanie zrozumieć, ale tam nie ma żadnych ambasadorów innych państw ościennych, których można by było poprosić o żywność w zamian za wymianę dóbr. Państwo nie prowadziło przed wojną żadnego handlu, żadnej dyplomacji, żadnych stosunków międzynarodowych. Było totalnie samowystarczalne. Normalnie cud. Jestem ciekawa jakim cudem przetrwało tak długo. Czy Pani Żmija sklejała je na własnej ślinie?
Swoją drogą zakończenie wątku Trójki Doskonałych jest...rozczarowujące na całej linii. Liczyłam na wielką, epicką bitwę wszystkich ze wszystkimi... cokolwiek z efektem wow. Tymczasem dostałam opis który przebił balonik mojego zainteresowania i nadziei.
Koniec książki jest kompletnie przewidywalny biorąc pod uwagę postępujące szaleństwo i paranoję Rin. Nie mogę powiedzieć żebym żałowała którejś postaci bo najwyraźniej bliska relacja z Rin zaczęła udzielać się także Kitajowi. Przestałam lubić chłopaka i wychodzi na to, że żal mi najbardziej Wenki, wierna i lojalna aż do końca, nawet kiedy została oskarżona o zdradę nie chciała przestać chronić ludzi, których uznała, na swoje nieszczęście, za przyjaciół. Chyba jedyna postać, która przeszła największą moralną przemianę od pierwszego tomu. I trochę przykro, że dostała tak mało "czasu antenowego".
Ogólnie cieszę, że czytałam tę książkę w formie audiobooka, a nie papierowej bo gdybym kupiła tę wersję to plułabym sobie w brodę, że wyrzuciłam tyle pieniędzy w błoto.
Podsumowując 4/10 tak jak reszta tomów.
Rebecca F. Kuang "Republika smoka"
Drugi tom trylogii niewiele różni się od poprzedniego, dalej mamy wkurzającą główną bohaterkę, która zachowuje się irracjonalnie, impulsywnie i głupio. Rin uważa, że jest najważniejsza na świecie i wie wszystko najlepiej, również o strategii wojennej. Jest w niej pycha, buta i brak umiejętności przyznania się do błędu. Jedyne co potrafi robić to walić prosto przed siebie. Za bardzo wierzy w swoje super moce, wydaje jej się, że ze wszystkim sobie poradzi i utoruje drogę dla swoich ludzi. Cały czas towarzyszyła mi myśl, że gdyby ją spuścić z przysłowiowej smyczy to spaliłaby cały swój kraj nie bacząc na konsekwencje. Zupełnie tak jakby nie umiała nic poza niszczeniem. Wykształcenie, które Rin rzekomo odebrała w akademii (w sumie czemu się temu dziwię skoro tam szkoliła się armia, która nie potrafiła w ogóle odeprzeć ataków nieprzyjaciół) szlak trafił bo dziewczyna kompletnie nie nadaje się na dowódcę. Jej decyzje strategiczne są bez sensu, a jedyne czego się domaga, z wrzaskiem i tupaniem nóżką jak pięciolatka, to przekazanie jej władzy nad oddziałami. Widocznie życie w slumsach niczego jej nie nauczyło, a już na sto procent cierpliwości i wytrwałości. Nie myśli również perspektywicznie, a przede wszystkim chce władzy dla samej władzy. Pożąda jej dla siebie, ale gdy wreszcie ją dostanie to nie wie co z nią zrobić. Rin potrafi skutecznie zniechęcić do siebie wszystkich naokoło i jest tak przeraźliwie nienauczalna, że kilka razy klepałam się po głowie z niesmakiem. Po takiej ilości przeżyć powinna być mądrzejsza, czegoś się nauczyć tymczasem ona wciąż reaguje ślepo i bezsensownie.
Jej najlepszy przyjaciel Kitaj jest za to masochistą. On ceni i lubi Rin z jakiegoś kompletnie nie zrozumiałego dla mnie powodu. Szczególnie, że ona nie daje mu żadnych powodów ani dowodów swojego przywiązania. Sprawa Nejhy jest bardziej skomplikowana, podejrzewam, że autorce zależało na ukazaniu odwiecznego konfliktu między wodą i ogniem. I choć sam wątek jest ciekawy to nie rozumiałam tej relacji na zasadzie nienawiść- miłość. Kłótnie między tą dwójką wydawały mi się wymuszone, a Rin zawsze wychodziła w nich na zimną, pozbawioną ludzkich odruchów osobę, która uważa, że wszyscy powinni być podobni do niej i nikt nie ma prawa do słabości. Ta dziewczyna nie ma za grosz empatii i współczucia dla innych co w kontekście tego co sama przeżyła jest dziwne.
W tym tomie doprowadzały mnie do szału wspomnienia Rin o Altanie. Nie rozumiem skąd w tej dziewczynie, według autorki, miało być tyle uwielbienie dla opresyjnego mężczyzny, który nie miał problemów z tym żeby walnąć ją w twarz i w sumie nie okazywał jej żadnych cieplejszych uczuć. Rin fascynuje zarówno Nejha jak i Altan jednak dziewczyna nie może się zdecydować, który bardziej. W książce nie ma ani jednego słowa czy ta fascynacja jest bardziej seksualna czy może chodzi o miłość albo kwestie pochodzenia i przynależności rasowej. Problem polega na tym, że gdyby to była ta ostatnia kwestia to powinni chyba ze sobą rozmawiać na temat Speerytów, czego tutaj nie doświadczamy. Ogólnie wątek fascynacji Rin Altanem jest dziwny choćby z tego powodu, że właściwie dziewczyna niewiele spędza z nim czasu "antenowego" i nie zostaje pogłębiona żadna sfera między nimi. Autorka wymaga od czytelnika żeby się domyślał co łączy bohaterów na podstawie skąpych opisów.
W książce podobał mi się pomysł z bliźniętami kotwicznymi, to świeży koncept, chyba nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś podobnym w literaturze. Nie odmawiam autorce umiejętności snucia intryg w sposób sprawny i logiczny aczkolwiek wydaje mi się, że w opowieść wkradło się więcej błędów. W jednej chwili Rin trzyma w ręce oszczep by już po chwili wyciągnąć obie ręce do przodu i miotać wiązkami ognia. Jaki był sens brania oszczepu do ręki skoro z niego nie korzysta? I co się z nim stało? Na szczęście w tym tomie jest więcej wartkiej akcji, ciekawszych sytuacji i intryg. Żadna z postaci nie jest tylko i wyłącznie jednoznacznie dobra czy zła. Wszyscy mają jakieś swoje motywy, które często są ukryte przed innymi. Pomysł z cesarzową chroniącą swoją marionetkową władzę został ciekawie poprowadzony i w sumie rzeczywiście Rin i Cesarzowa niewiele się różnią od siebie. Dobrze zostało ukazane, to że we władzy czasem trzeba wybrać mniejsze zło.
Podsumowując 4/10
Rebecca F. Kuang "Wojna Makowa"- możliwe spojlery
Mam poważne problemy z książkami wydawnictwa Fabryka Słów. Wizualnie są bardzo ładne, choć bardziej w stylu jarmarcznym niż eleganckim, ale przyciągają wzrok co spełnia ich rolę. Cóż z tego jeśli są tak nierówne? Można między nimi znaleźć prawdziwe perełki, ale są też prawdziwe gnioty. Skuszona pozytywnymi opiniami i ładną okładką sięgnęłam po tę książkę ze sporymi oczekiwaniami. Strasznie się zawiodłam, powieść niestety jest najwyżej przeciętna.
Poznajemy Rin kiedy jej przybrani rodzice (tak oczywiście, mamy tu oklepany motyw sieroty) próbują wydać ją za mąż za dużo starszego mężczyznę dzięki czemu pozbyliby się niepotrzebnej gęby do wykarmienia. Rin, oczywiście, pomysłem tym, jak łatwo się domyślić, zachwycona nie jest. Postanawia, że dostanie się do jedynej szkoły, która przyjmuje osoby z nizin społecznych i bez koneksji tylko poprzez egzaminy. I tu zaczynają się problemy bo Rin jest do tego stopnia zdeterminowana i pełna zapału, że zaczyna się samookaleczać żeby tylko dostać się do Akademii Sinegardzkiej. Już w tym momencie zapaliły mi się pierwsze czerwone lampki w głowie z informacją, że z tą dziewczyną jest coś mocno nie tak. Pomijając fakt, że wyczerpany mózg i tak nie wchłonąłby wiedzy to autoagresja kwalifikuje raczej do pomocy specjalisty, a nie uczenia się w elitarnej akademii wojskowej. Rin trafia jednak do swojej wymarzonej szkoły i jak to zwykle bywa zawiera pierwsze znajomości, ale ma też i pierwszych wrogów. Jest osobą nisko urodzoną więc z marszu zostaje uznana przez resztę za gorszą. Rozdziały dotyczące perypetii szkolnych można było spokojnie skrócić bo nic się w nich nie działo, a momentami miałam wrażenie, że na siłę próbuje się nas albo zaszokować albo zmusić do polubienia Rin wystawiając ją na kolejne ciosy. Sposób w jaki radzi sobie z miesiączkami jest... chory. Ta dziewczyna nie cofnie się przed niczym żeby osiągnąć swoje cele i robi to w sposób bezkompromisowy i nie znający litości. Rin niby poznaje w akademii ludzi, ale jej relacje są raczej płytkie i bardziej przypominały rozmowy z NPEC-ami w grach niż realne relacje z życia wzięte.
Tak jak wspominałam wcześniej początek książki był okrutnie nudny. Cieszę się, że przeczytałam ją w formie audiobooka w pracy bo szkoda by mi było straconego czasu. Niestety problemem okazał się ogrom wiedzy, którą autorka chciała koniecznie przekazać. Żeby dobrze zrozumieć działające w tym świecie siły potrzebne było porządne wprowadzenie. A to było nużące. Jedynym interesującym motywem z tego okresu jest nauczyciel, który odkrywa wyjątkowość Rin. Niestety z tym również mam problem bo według wszelkich prawideł Rin jest Speerytką. Czyli osobą, która umie przyzwać boga feniksa władającego ogniem. Podobno Speeryci są ciemnoskórzy, a ich oczy robią się czerwone kiedy odkrywają swoją moc. Rin jest jedną z dwojga ludzi, którzy ocaleli z pogromu Speerytów. I nikt, absolutnie nikt się nie zorientował, że z dziewczyną jest coś nie tak, bo tak jakby ciut odróżnia się od "zwykłych" ludzi zamieszkujących cesarstwo? Serio, nikt? Będąc w rodzinie zastępczej nic nie wskazywało na jej pochodzenie, a przez całe dzieciństwo nie fascynował jej ogień. Dopiero jak się zaczęła uczyć do egzaminów coś się zmieniło. Ten wątek jest kompletnie nie wyjaśniony. Następne pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi przez całe trzy tomy- jak to się stało, że ona trafiła do tej rodziny zastępczej? Skąd się tam wzięła? Nie przypłynęła przecież w trzcinowym koszyku. Jakiekolwiek wyjaśnienie byłoby mile widziane. Patrząc na te początkowe rozdziały to cały pobyt Rin w akademii, próby nauczenia jej panowania nad mocą mogłyby zostać skrócone, szczególnie, że koniec końców okazuje się to i tak stratą czasu.
Cesarstwem rządzi Pani Żmija, która wiele lat temu wraz z dwojgiem innych bohaterów owładniętych przez bogów, z którymi zawarli pakt, doprowadziła do scalenia państwa. Do przyzywania i "panowania" nad bogami wykorzystuje się opium, a człowiek który przyjmuje boga staje się jego stopniowo wyniszczanym naczyniem. Wiadome jest, że bogowie pragną tylko władzy i wolności. Wszyscy, którzy mają swoich bogów stają się opiumistami, a po pewnym czasie wariują i zostają w pewien, dość ciekawy sposób unieszkodliwieni. Podobał mi się ten pomysł. Ciekawe było także wykorzystanie szamanów w tak dosłowny sposób jako naczyń i konsekwencje tego "daru" dla ludzi, które w większości raczej były destrukcyjne, choć kompletnie nie wiem co swoimi działaniami bogowie by osiągnęli, oprócz zniszczenia własnych wyznawców. Być może jednak miało to na celu pokazanie kruchości ludzi wobec bóstw.
Wygląda na to, że autorka tworząc swoje cesarstwo w wielu aspektach wzorowała się na Chinach. Wierzenia, sposób traktowania jednostki, determinacja do granic wytrzymałości to elementy z którymi możemy kojarzyć Państwo Środka. Z tego co zdążyłam się jednak zorientować nikomu za bardzo nie zależy na przetrwaniu cesarstwa. Można wymordować pół ludności cywilnej kraju byleby tylko ta druga, oczywiście lepsza część, przetrwała. Rin staje się pionkiem na szachownicy czegoś czego nie rozumie i zamiast siąść i spróbować ogarnąć zasady gry ona wskakuje we wszystko na pełnej petardzie. Dziewczyna nie ma żadnego instynktu samozachowawczego czy poczucia, że należy być ostrożnym. Ufa byle komu, jest toksyczna, a mało tego impulsywna i to w bardzo negatywny sposób. W pewnym momencie staje się opiumistką i głupieje do reszty. Jej wybory stają się kompletnie oderwane od rzeczywistości i robi się wręcz irytująca. W dodatku nie uczy się ani na swoich błędach, ani na błędach innych, mądrzejszych od niej ludzi. Cała wiedza, którą rzekomo posiadła podczas nauki w szkole gdzieś wyparowała i gdyby nie przyjaciel, Kitaj, byłaby martwa już dawno temu. Swoją drogą nie wiem czemu ten chłopak za nią chodzi jak wierny pies. Rin nie potrafi przewidzieć najprostszych konsekwencji swoich wyborów chociaż czasem biją wprost po oczach. Mogę tłumaczyć jej naiwność młodym wiekiem, ale na boga ta dziewczyna przeżyła w slumsach całe swoje życie. Jakim cudem skoro nie potrafi sobie poradzić z najprostszymi rzeczami?
Rin jest dzika, nieujarzmiona, drażliwa, dziecinna, bezmyślna i impulsywna w chorobliwy sposób. Autorka próbuje tłumaczyć jej zachowanie związkiem z niszczącym żywiołem ognia (a przynajmniej ja tak uznałam) jednak zwracam uwagę, że każdy żywioł można ujarzmić i poniekąd podporządkować, tymczasem Rin kompletnie sobie z tym nie radzi. Jeśli w założeniu autorki Rin miała być antypatyczną protagonistką to idealnie jej się to udało, tej dziewczyny po prostu nie da się lubić czy z nią utożsamiać, a z każdym tomem traciła w moich oczach coraz bardziej. Motywacje, które nią kierują nie wydają się być jej własnymi pomysłami tylko raczej czymś sztucznie zaszczepionym. Zupełnie tak jakby definiowało ją pochodzenie, o którym zresztą dowiaduje się dopiero w akademii. Gdyby była wychowywana od niemowlaka na Speerytkę to jej zachowanie nie dziwiłoby aż tak, tymczasem dziewczyna dowiaduje się w wieku kilkunastu lat kim jest i z marszu, prawie z dnia na dzień staje się przesyconą gniewem, nienawiścią i żądzą zemsty i mordu istotą. Zupełnie to do mnie nie trafiło. Rin stopniowo staje się postacią psychopatyczną, która pod koniec książki umie wytłumaczyć i uzasadnić każde morderstwo, łącznie z ludobójstwem. W imię zasady "cel uświęca środki" potrafi całkowicie zdusić w sobie jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Jakoś postacie drugoplanowe miały według mnie w sobie coś bardziej przyjemnego, nawet Nega, który na początku ma paskudny charakter zmienia się tak że da się go lubić.
Podsumowując 5/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Richard C. Morais "Podróż na sto stóp"
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...

-
Zawiodłam się na tej książce. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Zarówno po okładce jak i trailerach filmu na jej podstawie wyrobiłam so...
-
Nie znam instagramowego konta autorki, jednak miałam okazję usłyszeć ją raz czy dwa na YouTubowym kanale Bez Schematu, na którym gościnnie ...
-
Dobre zakończenie serii. To chyba najlepszy opis dla tej książki. Wszystko zostaje domknięte, muszę przyznać, że nie spodziewałam się osta...